Wreszcie znów się coś dzieje w SF. Właściwie od dobrych paru lat nie otrzymaliśmy w tym gatunku filmu, który zasługiwałby na jakąkolwiek uwagę, więc tym bardziej trzeba się cieszyć z tego obrazu! Okazuje się, że niepotrzebnie spisałem Wachowskich na straty. Okazuje się, że zrozumieli porażkę, jaką okazały się być kontynuacje "Matrixa", a mimo wszystko wciąż pozostali sobą. Bez skrupułów napożyczalni różnych motywów, pomysłów i wszystko to wrzucili do jednego worka. Wachowscy nigdy nie byli moim zdaniem dobrymi filmowcami - ale są za to świetnymi scenarzystami. Wiedzą czego widzowi potrzeba i dają mu to wszystko, dla niektórych jednak ilość ta może okazać się zbyt duża. Oczywiście pewien wpływ na obraz miał zapewne McTeigue, lecz nie oszukujmy się - zapewne był tylko marionetką w rękach twórców "Matrixa".
Jaki jest sam film? Otóż okazuje się, że Wachowscy przypomnieli sobie, że najważniejsze nie są nowatorskie efekty wizualne, lecz fabuła i to na nią położony jest cały nacisk. Nie znam zbyt dobrze oryginału, ale dziwi mnie dlaczego jego właściel nie chce mieć nic wspólnego z filmem. Przecież zupełnie nie ma się czego wstydzić. W końcu nie jest to przerost formy nad treścią, a obraz, który ma do przekazania bardzo wiele - zwłaszcza dzisiaj okazuje się być niezmiernie aktualny i niepokojący. Przeraża zwłaszcza wizja przyszłości - przecież podobne rzeczy już się działy, więc czemu nie mogłyby stać się ponownie?
Obraz zadaje sporo pytań i wiele pytań jesteśmy w stanie zadać sobie także my sami. Wątek V jest interesujący i naznaczony tragizmem niczym u Szekspira. Wszystko to sprawia, że "V jak Vendetta" nie jest filmem akcji, lecz pouczającą przestrogą i krytyką na dzisiejszą sytuację. Niestety nie pozbawioną wad. W pewnym momencie jednak nieco się to zatraca. Zabrakło artysty. Owszem, tak jak już powiedziałem - Wachowscy wiedzą czego widzowi trzeba i dają mu to bez skrupułów. Znają kino doskonale i wiedzą co się sprawdza, ale zabrakło temu obrazowi nieco magii.
Wykonanie jest doskonałe - do zarzucenia nie mam azbolutnie nic - może poza tymi ciągłymi retrospekcjami w celu wywołania odpowiedniego stanu u widza, trochę to dziecinne. Poza tym jednak cała wizja przyszłości, aktorstwo, muzyka czy zdjęcia są bez zarzutu. Zaskakują przede wszystkim aktorzy - to jest w pełni brytyjski obraz! W stylu, dialogach - we wszystkim. Na początek, gdy poznajemy V przychodzi zdziwienie - osobiście przyszły mi na myśl skojarzenia z Hannibelem Lecterem, ale podczas seansu bardzo szybko o tym zapomniałem. Evey w wykonaniu Natalie także jest wspaniała - delikatna, czuła, a zarazem pełna wewnętrznej siły - przywodzi mi na myśl aktorki takie jak Juliette Binoche. Wielkie wrażenie zrobił na mnie także, jak zwykle niezawodny John Hurt. Co prawda jest go w tym obrazie niewiele, lecz jest tak piorunujący, że nie sposób o nim zapomnieć. Niczym Hitler w nowym wydaniu!
"V jak Vendetta" jest obrazem zaskakującym. Jest w nim wiele wątków, wiele scen, które ciężko dopasować do estetyki, do której zdawałby się przynależeć ten obraz. Przypomina czasem teledysk, a z kolei innym razem wysołuje dreszcz. Jednak polecę go z czystym sumieniem. Pomimo tego, że obraz sprawia wrażenie worka na prezenty, który jest zdecydowanie przeciążony, jego silne przesłanie sprawia, że w żadnym wypadku nie można go zestawiać z papką obecną w dzisiejszym kinie. Słynni bracia wykazali się inteligencją i zarazem sprytem, tworząc film ważny, a zarazem przystosowany do dzisiejszej teledyskowej publiczności. Ich najnowszy obraz bywa czasem realistyczny, brutalny i po prostu smutny, a czasem nie sposób zapomnieć, że oglądamy komiks i zdarzają się sceny przerysowane. Niemniej jednak zaskakuje mnie, że zaintersowanie tym obrazem jest w naszym kraju tak małe. W końcu jego temat zwłaszcza dla nas powinien być niezwykle interesujący. W końcu to my przez tyle lat byliśmy tłamszeni i niszczeni, a nasz stan wojenny niezmiernie przypomina sytuację z "V jak Vendetta", lecz w wydaniu jednak zdecydowanie groźniejszym. Tak więc obraz dotyka nas wszystkich i opowiada niezwykle aktualną historię, a przy okazji twórcy tkają interesującą intrygę, dwuznaczny związek dwóch głównych bohaterów, a przy okazji bawią się kinem, popadając czasem w kicz, w dodatku ząglując różnymi konwencjami. Przy tym wszystkim jednak zachowują zasadę prawdopodobności, przez co oglądana historia tym bardziej wydaje się być przerażająca. Niektórym może wydać się to zbyt wiele, a niektóre sceny mogą się zdawać zbytnio wystylizowane, osobiście też to odczuwałem, ale jednak zalety ów obrazu okazały się znacznie silniejsze.
Nie jest to papka, a w dodatku zmusza do refleksji - to się twórcom chwali. Z niecierpliwością czekam na kolejne dokonania McTeigue'a i Wachowskich, bo wygląda na to, że niepotrzebnie cały filmowy światek spisał ich na straty. I całe szczęście, że twarz V nie została pokazana - o ile było co pokazywać :-)
PS - Nie wiem jaki do końca jest komiks, ale nie rozumiem oburzenia jego twócy, który nie pozwolił umieścić się w napisach końcowych. Zapewne wiele wątków pominięto i zmieniono, ale jeśli przesłanie i siła filmu, pomimo tego jest tak wielka, to po co się oburzać?
Co do alana Moore'a (twórca komiksu) to trzeba wiedzię że ten pan jak dotąd nigdy nie zgodził się na umieszczenie swojego nazwiska w ekranizacji swojego dzieła... O ile "From Hell" był filmem udanym (sam go niestety nie widziałem), to już "Liga Niezwytkłych Gentlemanów" to totalna klapa... (a komiks jest moim zdaniem genialnym, polecam lekturę)
A co do komiksu to gorąco polecam jego lekturę.. Naprawdę WIELKIE dzieło (to nie jest jakiś tam komks, to jest WIELKI komiks:). A po jego przeczytaniu można zrozumieć (moim zddaniem) dalczego Moore się burzy:) Pozdrawiam...
Cóż, w takim razie trzeba będzie sięgnąć po komiks - co prawda kiedyś go widziałem i udało mi się przejrzeć, ale tak naprawdę to nie mogę powiedzieć, że znam go chociaż trochę :)
Skąd wiesz, że "From Hell" jest filmem dobrym jak go nie widziałeś nawet? Ja widziałem i uważam, że obraz ma śiwetny klimat, pomysł jest, ale wykonanie dość marne. Zamiast horroru, tajemnicy - końcówka to zwykły film akcji. "Ligę..." też widziałem i jest to wręcz katastrofalne, więc nie dziwię się, że Moore nie chciał się do tego przyznawać. Niemniej jednak "V jak Vendetta" jest filmem udanym, pewnie komiksowi nie dorównuje, ale tak jak mówię - nie ma się czego wstydzić :)
Znajomi kinomaniacy:) całkiem pochlebnie się wypowaidali... choć wiadomo rzecz gustu:)... A Moore to poprostu taki dziwny typ:)