Ekscytujący obraz w nierealnym waniliowym świetle. Film niczym obracająca się mandala - początek i koniec jest iluzoryczny, wszystko trwa, faluje w nieskończonym śnieniu. Szukanie miejsca, w którym kończy się rzeczywistość a zaczyna sen może być zajmujące, ale prowadzi donikąd, wszak reżyserskim zamierzeniem - o czym szybko się przekonujemy - było rozmycie granic między jawą a snem. Ostatnie sekundy filmu wzmogły we mnie napięcie i niepokój - idealne rozwiązanie, by już nigdy nie móc uwolnić się od "Vanilla sky". Mandala kręci się dalej... a my tylko śnić przyszliśmy?