Właśnie obejrzałem pierwotną wersję tego filmu - hiszpański "Otwórz oczy" Alejandro Amenabara i jestem pod wrażeniem tego filmu... Natomiast dzieło Crowe'a jest tylko dobrą kopią. Solidną adaptacją na amerykańskie poletko. Ale niczym więcej. Nie ma w tym filmie żadnego śladu inwencji reżysera. Nic. Szkoda...
Są jednak remaki, które różnią się nieco od pierwowzorów, w których widać, że twórca miał jakiś swój sposób, swoją wizję, swoje zmiany nadające charakter jego filmowi. Takim przykładem jest na pewno "Infiltracja" Scorsese (pierwzrór: "Infernal Affairs z dalekiego wschodu). Film jest nie tylko dwa razy dłuższy niż pierwotny obraz, ale też widać jak reżyser czuje ten klimat, jak wkłada do niego hurtowo swoje najlepsze pomysły.
Remake remake'owi nierówny. Po co robić film, który jest tylko kopią i niczym więcej?
"Remake remake'owi nierówny. Po co robić film, który jest tylko kopią i niczym więcej?"
Dokładnie. Jak na początku napisów "Vanilla sky" usłyszałem "scenariusz i reżyseria ..." to mi ciśnienie skoczyło.
Może zbyt duży odstęp czasu między seansami obu filmów miałem, ale wydaje mi się, że już bardziej między sobą się różnią "Ringi" amerykański i japoński niż te dwie produkcje.