To jest to. Widziałam już sześć razy w kinie i chociaż film na dobrą sprawę jest bardzo różny od książki (nie chodzi mi o brak Toma Bombadila, kurhanów, Starego Lasu i innych epizodów oraz tym podobne szczegóły bez głębszych konsekwencji dla charakterów postaci, ale np. o zupełnie inne rozegranie powodów decyzji Froda na naradzie u Elronda), jest równie znakomity jak oryginał. Za pierwszym razem, prawie pół roku temu, miałam wątpliwości co do obsady (zwłaszcza Aragorna i Galadrieli), teraz są już one coraz mniejsze, aczkolwiek nadal uważam, że Aragorn jest za młody i za mało nieufności budzi na początku w hobbitach. Absolutną rewelacją są Gandalf, Boromir, Gimli, Sam, Saruman. I efekty: sposób, w jaki Legolas chodzi po śniegu, zmniejszenie Johna Rhysa-Daviesa (190 wzrostu) do rozmiarów krasnoluda, prawdziwe postacie Nazguli. No i Nowa Zelandia, w której można się zakochać. Dbałość o język i zróżnicowanie akcentów postaci. I głos Cate Blanchett w prologu - najpiękniej podany tekst z offu, jaki kiedykolwiek słyszałam. A wszystko najwyraźniej dzięki temu, że po prostu ten film został zrobiony z pełnym szacunkiem dla literackiego oryginału (cudowne smaczki dla znawców tekstu), autora i wielbicieli. Trzymam kciuki za następne części!