Minął niecały rok odkąd zobaczyłem "Władcę Pierścieni - Drużynę Pierścienia" w kinie, od momentu kiedy dane mi było obejrzeć wspaniałą pracę ludzi zaangażowanych w ten projekt. Wtedy następna część jawiła się jako coś odległego, coś oczekiwanego z niecierpliwością, wobec czego będę miał duże wymagania. Dzisiaj jestem kilka dni po seansie "Dwóch Wież" i czas rozliczyć się z Peterem Jacksonem i jego współpracownikami. Najpierw zaznaczę, iż według mnie bardzo ważne jest, ażeby zobaczyć ten film najpierw w kinie, a ewentualnie dopiero potem korzystać z kopii w Divxie. Nic nie jest w stanie zastąpić ogromnego ekranu, dobrego dźwięku, a to jest niezbędne do tego, aby móc w pełni oceniać (i docenić) ten film. Kończąc ten przydługi wstęp dodam, że czytałem Władcę Pierścieni w przeklętym przez fanów tłumaczeniu Łozińskiego tylko raz i było to półtora roku, zatem mimo mej wielkiej pasji do tego utworu pewne szczegóły z fabuły uleciały z mej pamięci, zatem wybaczcie gdybym popełnił jakiś błąd rzeczowy. Oprócz tego, ktoś kto nie widział filmu, a nie chce znać jego przebiegu niech ominie mój tekst szerokim łukiem - będzie on zawierać spoilery zatem z góry ostrzegam.
Przechodząc do konkretów - niecierpliwie czekałem i w końcu nadszedł dzień, w którym znalazłem się w sali rudzkiego Cinema City na jednym z pierwszych pokazów. Cytując Theodena: "I stało się" - film zaczyna się w bardzo rozsądny sposób. Otóż darowano nam przypomnienie wszystkich najważniejszych wydarzeń z Drużyny Pierścienia (według mnie bardzo słusznie - po co 10 razy oglądać coś co już było), a zamiast tego przedstawiona jest scena starcia Gandalfa z Balrogiem, która teraz ukazana jest z nieco innej perspektywy (pierwszy efekt, który traci się oglądając film na ekranie monitora - w kinie bowiem widok spadającego Gandalfa i wirującej kamery robi znacznie większe wrażenie niż na małym obrazie). W pierwszej części Jackson miał nieco łatwiejszą pracę, bowiem istniał praktycznie jeden wątek - losy Froda. Teraz mamy trzy równoległe wątki, należało je tak poprowadzić, aby wszystkie były równie wciągające i interesujące. Tutaj widzę pewien zgrzyt, choć dla niektórych może to i być zaleta. Według mnie bowiem zdecydowanie najlepsza była część w której pierwsze skrzypce grali Aragorn, Legolas, Gimli i pojawiający się dwukrotnie Gandalf. "Dwie Wieże" będę właśnie rozpatrywał dzieląc ten film na osobne części, choć wiadomo, że losy bohaterów są ze sobą powiązane i zależne. Prym przyznaję części rohańskiej, ponieważ to ona najbardziej przykuwa uwagę widza, w niej dzieje się najwięcej, najlepiej wypadają aktorzy w niej występujący. Temu wątkowi niewiele ustępują losy Froda i Sama w ich drodze do Góry Przeznaczenia, a dzieje się tak nie dzięki im samym (skądinąd do zarzucenia im nic nie mam), lecz za sprawą Golluma. Miałem pewne obawy w stosunku do tej postaci, bałem się, że będzie zbyt nieprawdziwa, zbyt komputerowa, tymczasem Gollum urasta według mnie do największego atutu "Dwóch Wież" - bynajmniej jeśli chodzi o aktorstwo i efekty specjalne. Postać ta przedstawiona jest wspaniale i naprawdę przykuwa uwagę, może drażnić albo wywoływać współczucie, ale na pewno nie będziemy wobec niego obojętni. Smaczku dodaje doskonałe rozdwojenie osobowości - pomiędzy dobrego Smeagola, a zniszczonego przez Pierścień Golluma. Dla mnie absolutna rewelacja tego filmu. I niestety czas na według mnie najsłabszy (na szczęście też najrzadziej pojawiający się) wątek, czyli przygody Merry'ego i Pippina w Fangornie. Szczerze powiedziawszy nie mam tu wielkich pretensji do Jacksona, bowiem faktycznie o ile wydarzenia w Rohanie i podróż Froda były doskonale medialne (tzn. działo się dużo, ciekawie i szybko), o tyle Fangorn to czas na spokój i wyciszenie. W konkurencji z dwoma poprzednimi wątkami historia entów nie miała tej siły przebicia, bynajmniej taka jest moja subiektywna opinia. W tym miejscu rozumiem decyzję reżysera o zrezygnowaniu z Toma Bombadila - postaci z innej bajki, która na pewno zburzyłaby koncepcję "Drużyny Pierścienia", a w najlepszym wypadku spowolniła akcję.
Czas na podsumowanie pracy aktorów. Po pierwsze Andy Serkis dał Gollumowi niesamowite ruchy, zachowanie, wykonał naprawdę dobrą robotę. Po drugie coraz bardziej zaczyna mi się podobać Aragorn, czyli Viggo Mortensen (no może oprócz scen z Arweną, ale o tym później) - widać, że aktor ten wczuł się w swoją rolę i naprawdę gra z sercem. W "Dwóch Wieżach" wyrasta na zdecydowanego lidera grupy, przykuwa wzrok, wręcz widać w nim, że jego przodkowie wywodzą się z rodziny królewskiej. Po trzecie świetny był Brad Dourif jako Smoczy Język - tutaj doskonale pasował do tej roli, z odpowiednią charakteryzacją nie mamy żadnych wątpliwości jakim przebiegłym, złym i podstępnym jest doradcą. Reszta obsady zaprezentowała się także bardzo przyzwoicie, zatem nie ma sensu wymienianie każdego z osobna. Pod tym względem druga część utrzymuje wysoki poziom pierwszej. Dodam tylko, że uczynienie Gimliego główną postacią komiczną było dobrym posunięciem - rozładowuje to momentami zbyt gęstą atmosferę, dodaje filmowi nieco lekkości.
"Władca Pierścieni" miał stać się nowym wyznacznikiem jakości pod względem efektów specjalnych. "Drużyna..." prezentowała się pod tym względem bardzo przyzwoicie (pomijając trolla, który akurat nie przypadł mi do gustu), o tyle "Dwie Wieże" sprawiają, że ma się pewien dylemat. Z jednej strony wspaniały Gollum, wieża Ortank, sceny batalistyczne, Czarne Wrota, z drugiej niezbyt udani Wargowie czy też enty. Mimo wszystko jednak będę obstawiał przy tym, że efekty wizualne to kolejny plus tej produkcji, choć mam pewne zastrzeżenia. U Wargów bowiem był widoczny "komputer", nie do końca byli realni, ten sam zarzut może tyczyć się entów. Mnie Drzewiec nie przekonał, wyobrażałem go sobie inaczej, ale z drugiej strony zdaję sobie sprawę jak ciężko było przedstawić tą postać.
Kolejną zaletą "Dwóch Wież" jest cała strona plastyczna i techniczna tego filmu, czyli charakteryzacja, scenografia oraz zdjęcia. Jeśli chodzi o charakteryzację to jest to praktycznie kopia "Drużyny...", z tymże oryginał był idealny, zatem faktycznie nie było tutaj potrzeby dokonywania jakichkolwiek zmian. Scenografia to wspaniałe plenery Nowej Zelandii - najbardziej w pamięć zapadają Martwe Bagna oraz ośnieżone łańcuchy górskie odbijające się w jeziorze. Nie do końca przekonało mnie Edoras - czytając książkę wydawało mi się, że będzie to znacznie większy gród, ale możliwe, że to tylko moje wyobrażenie. Również Osgiliath nie zachwyciło mych oczu - za bardzo czułem powiew komputera i sztuczności. Generalnie jednak lokalizacje, tereny, pomieszczenia oceniam pozytywnie. No i pozostają zdjęcia Andrew Lesniego, którym absolutnie nie mogę nic zarzucić, a wręcz przeciwnie - rajdy kamerą robią jak najbardziej pozytywne wrażenie.
Ważną częścią składową każdego filmu jest także muzyka i tutaj jestem zdania, iż Howard Shore poszedł dobrą drogą. O ile w "Drużynie..." do muzyki można się było trochę przyczepić, o tyle w "Dwóch Wieżach" stworzył rozsądną mieszankę. Wykorzystał najlepsze, najbardziej charakterystyczne melodie z pierwszej części dodając do tego nowy, wspaniały motyw. Otóż na mnie duże wrażenie wywołała muzyka podczas wątku rohańskiego, kiedy to Aragorn z towarzyszami dociera do Edoras. Tkwi w niej coś nostalgicznego, smutnego, przejmującego, lecz jednocześnie czuć dumę, możliwość odrodzenia. Muzyka tworzy zgraną całość z filmem, doskonale go ilustruje, za to być może nie jest najlepsza do słuchania osobno (nie miałem przyjemności, ale słyszałem takie opinie), lecz mimo to oceniam ją zdecydowanie jako zaletę tego dzieła.
Największą kontrowersją dotyczącą "Dwóch Wież" są zmiany wprowadzone przez twórców w stosunku do oryginału książkowego. Cóż, fakt faktem, że Jackson ze swoją spółką nieco namieszał, ale oceniając film jako całość zaliczę się do grona osób, które nie będą tym oburzone. Gdzieś wyczytałem opinię, że ten film nie ma nic wspólnego z książka, że jest wypaczeniem historii ukazanej przez Tolkiena. Osobiście jestem zdania, że zmiany wprowadzone do fabuły nie sprawiają, że film ten stał się słabszy, a co najważniejsze nie zabiły sensu i ducha powieści Tolkiena. Wspomnę tutaj przykład Harry Pottera i kamienia filozoficznego - film jest wierną kopią książki (dodam książki oczywiście dużo słabszej niż "Władca...") i będę zdania, że nie wyszło mu to na dobre. Brakuje jakiegokolwiek zaskoczenia, jakiejś niespodzianki, jakichś niewiadomych - film ten stracił swoją wyrazistość i stał się strasznie mdły. Natomiast w przypadku "Władcy..." jego twórcy mogą się czymś wykazać, jakąś własną inicjatywą, nie wspominając o tym, że pewne zmiany są po prostu wymuszone formą jaką jest film, jak też czasem jego trwania. Według mnie te zmiany dodają dodatkowego smaku tej historii, choć oczywiście wszystko ma swoje granice. Do granicy tej niebezpiecznie zbliżył się Jackson, kiedy to zmienił zachowanie Faramira i doprowadził Froda do Osgiliath. Ingerencja ta była według mnie najbardziej ryzykowna, zbyt głęboka, ale nie zmienia ona mojej opinii. Peter Jackson miał prawo do owych zmian i prawa swojego nie wykorzystał w sposób niewłaściwy. Istotne jest też to, że stan końcowy "Dwóch Wież" nie odbiega od książki (choć brakuje jeszcze wątku z Szelobą, który został przesunięty do trzeciej części), zatem zobaczymy jak dalej zostanie poprowadzona fabuła w "Powrocie króla".
Teraz czas na wady tego filmu. Nie ma ich wiele, część z nich wymieniłem już wcześniej, część równie dobrze dla kogoś innego może być zaletą tego obrazu. Nie przekonały mnie retrospekcje dotyczące Aragorna i Arewny - były nieco banalne, przypominające wenezuelskie telenowele. Rozumiem, że reżyser chce dodać nieco więcej płci pięknej, że chce lepiej zasygnalizować tę miłość, ażeby ubiegając fakty, małżeństwo Aragorna i Arweny nie wyskoczyło jak królik z kapelusza, jednak robi to w taki sposób, że popada przy tym w tkliwy sentymentalizm. Oczywiście procentowo wątek ten nie zajmuje wiele taśmy filmowej, zatem jest on do wybaczenia. Po drugie realność pewnych scen. Wiadomo, że jest to film fantasy, jednak można uniknąć głupoty, która niestety się twórcom zdarzyła. Jest scena w samym środku filmu, kiedy to Legolas wskakuje na galopującego konia. Elf to elf - jest bardziej zwinny od człowieka, ale bez przesady - to co nam pokazano wywołuje uśmiech politowania, bowiem zaprzecza wszelkim prawom fizyki. Nieco mniej, ale także irytuje jakaś ochronna aura magiczna, która chroni naszych głównych bohaterów w walce o Helmowy Jar. Chodzi o to, że nieraz wchodzą w sam środek piekła bitwy, są otoczeni przez orków, a wychodzą z opresji bez szwanku. Ten fakt jednak można zaakceptować - w końcu oglądamy wspaniałą scenę batalistyczną i jeśli owa nielogiczność jest tego ceną, to warto było nią zapłacić. Przy punkcie kulminacyjnym filmu, niesamowitej obrony Helmowego Jaru, wychodzi jeszcze ostatnia wada tej produkcji. Zaczyna się bitwa, parę minut, które wgniata nas w fotel i przenosimy się do Fangornu, czyli spokojny i ospały Drzewiec. Kontrast przechodzących po sobie scen jest za mocny, gdy zaczyna się bitwa liczy się już głównie ona, tymczasem żądni wrażeń musimy ochłonąć na co niekoniecznie musimy mieć ochotę. Mnie to troszkę drażniło, ale... cóż, to film Jacksona, nie mój, jego wybór :)
Czas na podsumowanie. "Dwie Wieże" oceniane jako całość to film godnie reprezentujący wspaniały świat Tolkiena. Film ten wykonany z wielkim sercem i zaangażowaniem przez bardzo zdolnych ludzi, film, który ogląda się z wielką przyjemnością i zaciekawieniem, film, który mimo posiadanych wad i drobnych niedociągnięć stanowi jedną z tych pozycji, których żaden kinoman nie powinien opuścić. "Dwie Wieże" utrzymują wysoki poziom "Drużyny...", a według mnie wręcz go podnoszą (tak, jestem zdania, że druga część jest nawet minimalnie lepsza od pierwszej) sprawiając, iż pomysł udzielenia reżyserii tak wielkiego projektu niezbyt znanemu wtedy Peterowi Jacksonowi był przysłowiowym strzałem w dziesiątkę. Nie pozostaje nic innego jak czekać na mocne zakończenie "Powrotem króla", które po tym co do tej pory pokazali nam twórcy Władcy Pierścieni powinno zapierać dech w piersiach i być ukoronowaniem tej wspaniałej serii.