Która jest lepszą postacią żeńską? Ja stawiam na Eowinę, staneła do walki wśród żołnieży zabrała ze sobą Merry'ego i trzymała jego stronę, własnoręcznie pokonała groźnego czarnoksieżnika zasłaniając własnym ciałem poległego ojca. Dziewczyna o wielkiej odwadze i fachu w boju, godna córka króla Rohanu.
A Awerna to beksa. ;f I na dodatek elfka. A ja nie lubię tego kiczu z romansem międzyrasowym.
Spokojnie, spokojnie - moja wypowiedź była w stu procentach pokojowa
i w spokojnym (przynajmniej w założeniu) tonie.
Trudno przeczyć że nikt poza wspomnianą trójcą nie wiedział zbyt wiele, ale co do reszty, to trochę tak jakbyś politykę próbowała omawiać z dziećmi. Prawda że szlak by mnie trafił jakbym osobiście była odcinana od informacji, więc absolutnie rozumiem twoje odczucia. Gandalfa można nie lubić przez to i każdy ma do tego prawo, więc bynajmniej do zmiany tej opinii nie namawiam - jednak należy mu się też zrozumienie. I w żadnym razie nie powinien być posądzany o antypatię - właściwie to głównie o to tylko jedno słówko się doczepiłam.
Przyznałam i nie przeczę - co jednak zamiast" pociąg" do kierowania, powiedziałabym "nadany odgórnie obowiązek" - pociąg do kierowania to raczej Saruman wykazywał.
Dobra - tu ci przyznaję - Denethor któremu Sauron od dłuższego czasu mieszał w głowie to przykład co najmniej zły. Chodziło mi jednak o to, że elfowie - zwłaszcza ci starsi wiedzą kim jest Gandalf i dlaczego warto go słuchać, w przeciwieństwie do wielu ludzi.
Co do Boromira - powiem ci szczerze, nie zastanawiałam się nad tym aspektem zbytnio, zamykając zwyczajem temat na tym iż Galadriela lepiej od Gandalfa potrafiła wnikać w umysły innych. Ale w sumie myk tu jest taki że na wgląd w umysł trzeba pozwolić. Poza tym nie bardzo wiem jak Gandalf - czy ktokolwiek mógłby mu pomóc. Na moc Jedynego żadna pogadanka nic by nie dała. Galadriela też zresztą poza zauważeniem nic nie zrobiła.
No i tak... off topic nam się trochę zrobił (zapewne nie pierwszy, nie ostatni raz), (a jak zacznę się nad kwestią Boromira zastanawiać, zrobi się następny) więc nie ma co na siłę męczyć.
Ręka na zgodę - a i owszem - w nic poza nią nie zamierzałam wychodzić. Mój odbiór postaci Gandalfa jest po prostu bardzo wręcz pozytywny - choć nie zaprzeczę, że zadawanie się z nim mogłoby być co najmniej uciążliwe, więc nielubienie go także rozumiem.
A więc pokój ;) cóż, słowo antypatia może i jest trochę zbyt mocne, ale nie zdziwię się, jeżeli ktoś poczuje doń dużą niechęć.
Gandalf może i chciał dobrze ukrywając prawdziwe motywy swoich zadań, ale to był poważny błąd. Bądźmy pragmatyczni - znikąd pojawia się człowiek uznawany w niektórych kręgach za mąciciel, po czym bez chęci udzielania wszystkich informacji zaczyna wzywać do różnorakich działań. Niestety, ale tak się nie da. Rohan podszedł lepiej do sprawy, nie powiem, ale tu wpływ na to miał fakt wykopania Grimy i uratowania Theodena. Sam Gandalf nie zrobił na tyle dobrego wrażenia, by ufać mu na 100%, w każdym razie ja na miejscu Theodena miałabym doń ostrożny stosunek. Owszem, czasami są przypadki, kiedy powinno się milczeć (chociażby w sprawie palantira, o takich rzeczach lepiej nie mówić głośno), ale niekiedy takie działanie na oślep nie jest dobre...
Co do Boromira, akurat tu Gandalf ma u mnie sporego minusa. Niestety, ale w tym przypadku poważnie skopał sprawę. Drużyna Pierścienia, znajdując się niejako pod jego kierownictwem, zaufała mu. Sam Gandalf w pewnym sensie miał nad nimi pieczę. W związku z tym powinien chociaż minimalnie interesować się każdym członkiem zespołu... a w relacjach z Boromirem tej troski nie było. Owszem, może sama rozmowa to nie wszystko, ale nie na darmo Gandalf był uważany za jednego z najpotężniejszych swojej epoki. W tym przypadku nie zauważyłam nawet próby naprawy problemu, brak jakiejkolwiek reakcji. Czysta, wykalkulowana obojętność, tak jakby Boromir był niemal z góry skazany na odstrzał. I właśnie z powodu tej sytuacji Gandalf bardzo dużo u mnie stracił. Nie dziwi mnie też fakt, że Denethor go niemal znienawidził - Faramir bardziej preferował towarzystwo jego niż własnego ojca, utrata Boromira, który był pod pieczą czarodzieja, ukrywanie Aragorna, którego pobyt w Gondorze mógł być policzkiem dla namiestnika. Nic dziwnego, że Denethorowi mogły puścić nerwy.
Arwem, dajcie spokój. Eowyn jest brzydka, przystawia się do Aragorna, plus śmiertelniczka, ffs. Arwen jest elfką, to zamyka temat na starcie.
Eee i co w związku z tym, że jest elfką? To to jest niby jakieś osiągnięcie? Eowina nie jest brzydka, bo to jest już kwestia tego co uznajemy za brzydkie, po za tym nie bądźmy tacy płytcy, wygląd zewnętrzny to nic w porównaniu do piękna wewnętrznego- charyzma, urok osobisty, i wartości jakie reprezentuje. Eowina rządziła w tym filmie wstąpiła do wojska, powaliła jednego z tych mamutów, oraz zgładziła czarnoksiężnika, Arwen płakała, leżała, a na końcu przyszła kiedy impreza się skończyła. Ja tam patrzę co postać robi, i czy jest istotna w filmie. Czy Arewna jest istotna? Wytnijcie ją i nic się nie zmieni. Czy Eowina jest istotna? Patrząc na to czego dokonała, jak najbardziej tak ;)
W wersji okrojonej to właśnie sceny z Eowyn wycieli ;) usunęli całkowicie jej wątek z Faramirem. Arwen ma w filmie swój własny wątek, jej przyszłości z Aragornem, zakochania się nieśmiertelnej elfki w śmiertelnym dúnedainie. Dodaje to romantyczny element do filmu. A czy coś się zmieni po jej wycięciu? Raczej bez miecza Isildura obrona Minäs Tirith nie poszłaby równie sprawnie.
Ja oceniam to co w filmie widziałam, a ja nie cierpię pięknych cierpiętnic, co ryczą przy każdej nadażającej się okazji. Nie wiem co wycięli a co nie, ale to co ja widziałam, zrobiło na mnie bardzo duże wrażenie, Eowina przypomniała mi moją ulubioną disneyowską protagonistkę jaką jest Mulan.
Poza tym miecz o którym mówisz dostarczył chyba ojciec Arweny, nie ona. I sorry, ale dla mnie tego typ romantyzm jest odpychający, a związki między-rasowe są tak kiczowate, że aż oczy bolą.
Dlatego to Eowinę uważam, za najbardziej promienną żeńską postać w całym Władcy Pierścieni.
I znów wchodzi wątek zmian scenarzysty w stosunku do książki.
Złamany miecz Aragorn nosił przy sobie , a przekuto mu go w Rivendell.
Walczył nim już w Morii.
Wątek z przekuciem i dostarczeniem Narsila przez Elronda , na prośbę Arweny to dodatek w filmie.
Sprzeczny zupełnie z wersją książkową.
a weźcie się przestańcie czepiać scenariusza, dodali kilka genialnych scen, których oryginalnie niestety nie było, niektóre momenty w książce ciągnęły się jak flaki z olejem. Wątek Arwen dodany moim zdaniem bardzo słusznie{ a propos gdyby nie taki przerywnik to ludzie mówiliby, że w nic tylko idą i idą na przemian z praniem się po mordach ;] }, zresztą mówienie, że Arwen to cierpiętnica to chyba lekka przesada, zważywszy że płacze { lub też łezka jej spływa z oka} ze 3 razy , a większość jej scen dotyczy TRAGICZNEJ bądź co bądź sytuacji w jakiej się znajduje.
Z tą kiczowatością to też nie jest do końca tak.,musi minąć trochę czasu zanim coś stanie się kiczem. Myślę, że kiedy pan Tolkien to pisał, taki wątek był piękny, lub nawet zachwycający, bo zwyczajnie nie było to popularne. Co innego, kiedy się jest na okrągło bombardowanym rzewnymi romansidłami o tej tematyce.
I co ma u licha Disney do Władcy Pierścieni??
Odnośnie Arweny można wiele mówić... Z mojej bardzo subiektywnej opinii, Arwena w książce była bardziej jako, brzydko mówiąc, klacz rozpłodowa. Ślub z królem, fakt posiadania takich a nie innych przodków, wzmocnienie rodowodu Aragorna i jego krwi... Poza tym nic, postać, która nic sobą nie reprezentowała, poza ckliwym, z lekka egoistycznym uczuciem. Dla mnie osobiście scenarzyści trochę przegięli z jej osobą w filmie, filmowa Arwena nie ma prawie nic wspólnego ze swoim odpowiednikiem w książce.
Co innego Eowina, której w filmie wręcz nie doceniono, taka prawda. Wycięto kilka ważnych scen, chociażby jej zejście się z Faramirem. Dla mnie związek tej dwójki był o wiele zdrowszy niż Aragorna i elfki, w pewnym sensie może nawet dojrzalszy.
Akurat nawiązanie do bajkowej Mulan w przypadku Eowiny jest bardzo trafne, nie rozumiem niezadowolenia z powodu tego porównania. Obie walczyły o ważne dla nich wartości czy osoby, obie starały się uciec ze złotej klatki, przełamać pewne konwenanse, zdolne były dla największej ofiary. Do tego obie w swoich poczynaniach były bardzo prawdziwe, miały swoje słabości, musiały walczyć z uprzedzeniami wobec kobiet. Porównanie te jest wręcz bardzo dobre.
korzyści z niezmieniania adresu mailowego, można kontynuować wątek po 4 latach XD Klacz rozpłodowa to mocne okreslenie...Tolkien pisał "Władcę" w bardzo średniowiecznej stylistyce, a taka była konwencja ówczesnych romansów, ich odbiorcami byli, bądź co bądź, w wiekszości mężczyźni. Rola kobiety ograniczała sie do tego, że była nagrodą za trudy bitewne/ motywatorem do jeszcze większych poświeceń, wiec musiała być piękna, szlachetna i nobliwa...i musiała umieć haftować. Z tego , co pamietam z książki, to tam nawet nie była aż tak wazna ta cała miłośc między Arwen i Aragornem, jak to, że ona była z tak wysokiego rodu...to dla niej on chciał dowieść swojej wartości, także przed samym sobą i ostatecznie wypełnić swoje przeznaczenie. Więc mi kompletnie nie przeszkadza, że w filmie zmienili jej wątek. W swojej pierwszej scenie ratuje życie głównego bohatera i to od razu przełamuje ten schemat mdłego elfa, który tylko wygłasza wzniosłe kwestie. Ogólnie jej postać kojarzy mi sie bardzo melancholijnie, żyła, jak wszystkie elfy w szklanej bańce, na świat patrzyła przez pryzmat przepowiedni i elfickich mądrości. Zakochując sie w człowieku musiała odrzucić tradycję i normalny cykl życia swojej rasy. Mi osobiscie bardzo się podoba scena, kiedy Arwen ma wizję swojej przyszłości w Śródziemiu, rezygnuje z Wiecznych Krain i zostaje jako śmiertelniczka w świecie ogarniętym wojną. "Będziesz chodzić wśród niknących w mroku drzew, aż dopełnią sie długie dni Twojego żywota" łzawe, patetyczne...może i tak, ale dla mnie coś w tym jest
Co do Mulan i Eowiny, to nie mam pojęcia, o co mi wtedy chodziło
Zawsze uważałam, że gdy warto, to i na wątek kilkuletni dobrze odpisać ;)
W większości zgadzam się z Twoją wypowiedzią. W książkach największym atutem była nie ona sama, jakieś jej cechy charakteru czy umiejętności, co uroda i rodowód, nic poza tym. Sam Aragorn, jeśli mnie nie myli pamięć, to sprawiał wrażenie, jakby tron chciał odzyskać głównie po to, by dzięki temu stać się godnym posiadania ręki owej elfki, fakt rządzenia potężnym państwem czy opieki nad poddanymi zdawał się być niżej w jego hierarchii wartości...
Dla mnie Aragorn był wybitnie odpychający w książce, zarozumiały, nadęty, egocentryczny pyszałek, już bardziej wolałam Boromira.
Sama Arwena... dla mnie ich związek był bardzo nietrafiony, Arwena poza uszlachetnieniem krwi Aragorna nie dała nic pożytecznego - ot, pięknie wyglądała, co było wielokrotnie podkreślane w książce, chyba jeden Gimli potrafił się z tym nie zgodzić. Poza tym, nie zauważyłam, by powiedziała cokolwiek wartego uwagi, by zrobiła cokolwiek dla innych, siedziała w swojej złotej, pięknej bańce, której jakoś nie chciała opuścić. Nie zaznała bólu, znoju, cierpienia, nie obcowała z ludźmi, nie znała ich trosk. Dla mnie jako ludzka królowa jest wybitnie nietrafiona, zwłaszcza po tak wyniszczającej wojnie. W takim przypadku sam wygląd to nie wszystko, tym bardziej po odejściu takiego Gandalfa chociażby. Arwena powinna być mocnym wsparciem chociażby w radzie... a bądźmy szczerzy, jakoś nie sprawiła wrażenia w jakimkolwiek procencie zainteresowanej sprawami Gondoru czy innych ludzi, nawet względem reszty drużyny pierścienia zachowywała się wyniośle.
Owszem, koniec końców została z Aragornem i odrzuciła życie elfa, ale mimo to, porównywanie jej do takiej Eowiny jest bardzo nietrafione. Może jestem w tym przypadku mało romantyczna, ale bardziej zadowala mnie pragmatyczne podejście ;) a najbardziej pasująca na miejsce królowej jest mimo wszystko Eowina. Czasy się zmieniły, świat poszedł naprzód, a Arwena mimo wszystko nadal była daleko za zmianami. Eowina szła naprzód, interesowała się losami ludzi, dojrzała, była po prostu ludzka. Może to zabrzmi dziwnie, ale moim zdaniem chyba nikt nie zasłużył na nią jako żonę xD
Jeśli chodzi o kwestię urody to w książce stawiam na Eowin, Tolkien tak ją opisuje, że chyba sama bym się w niej zakochała:P Piękna kobieta o silnym charakterze, natomiast aktorka grająca jej postać w filmie miażdży moje cale wyobrażenie o niej.
Eowyn. O wiele lepsza. Wielka wojowniczka. Wspaniała kobieta. Ale Arwen też fajna.
Eowina - Ona jest ze snu a ubrana w codzienność ! xD
A Aragorn głupi był i wybrał tą Elfkę która była przez całe życie ukryta i nie zna potrzeb ludności, nie jak Eowyn którą ludnośc kochała i podziwiała za jej odwagę.
Niby Arwen też silna i wojownicza ale nie tak jak Eowyn ^^
Więc to oczywiste że Eowyn była by lepszą Królową Gondoru i Rohanu !
A ja lubię obie, chociaż są zupełnie różne. Arwen o wiele ładniejsza, za to Eowina była dobrą wojowniczką. Cieszę się, że ostatecznie Aragorn został z Arwen, a Eowina z Faromirem. Taki układ według mnie jest najlepszy:)
dla mnie w twórczości Tolkiena najlepsza po wielkiej Niennie z Valarów jest Galadriel:)
Oczywiście, że Eowina!
Czemu nie Arwena? Po pierwsze, elfy są zbyt idealne, piękne , inteligentne, mądre, nieskazitelne, przy czym, brakuje im.. szaleństwa, nie potrafią się bawić tak na spontanie- tak je odbieram.
Dwa, co zrobiła ona dla Śródziemia ? NIC! Dobra w filmie miała jeden akcent, uratował życie Frodowi ( Faramir, zrobił coś na podobną miarę, gdyby zabrał pierścień Frodowi - świat by upadł), ale w książce ta postać nic nie zrobiła totalnie - tylko wyglądała i wzdychała, strasznie mdła.
Co lepsze, tak samo jak Eowina, ma królewską, krew, ale jakoś do walki się nie kwapi gdyby nie rzeka przed rivendel, to by nie była taka mocna w gębie.
Wydaje się mi, że było coś w książce co pokazuje, że jest nie godna bycia królową Gondoru. O ile pamiętam była mowa, że nie dba o dobro ludzi, che być tylko z Aragornem. ( Rozumiem , że miłość przede wszystkim, ale jako królowa, ma obowiązek troszczyć się o lud).
Eowina? Niesamowita kobieta, los łagodnie się z nią nie obchodził, a i tak kochała swój lud. Potrafiła walczyć zadbać o siebie.
Pokonała w solówce ( przy pomocy Meriadoka) Czarnoksiężnika z Angmaru ( w książce, chyba to jego aura trzymał szeregi orków w ryzach jeszcze bardziej). Nie czekała biernie, była panią swego losu.
Co do urody? Arwena niby ładniejsza od Eowiny, tak niby idealna, ale ...właśnie zbyt taka cukrowa- słodka..ble..
Eowina ma coś w sobie, jej uroda jak i charter dają fajne połączenie.
Cieszy mnie to bardzo, że Eowina i Faramir zostali parą. Było to wynagrodzeniem dla Faramira od losu, za to co przeżył, a i Eowina będąc z Faramirem, miała kogoś kto, na pewno doceniał to co piękne .
Komentarz dwuletni, ale powiem jedno - polać Ci, doskonała opinia odnośnie tych dwóch pań ;)
cóż, aż skopiuję tu moją wypowiedź z innego wątku:
Dla mnie zarówno w filmie, jak i w książce, odpowiedź jest jedna - Eowina. Zdecydowanie.
Arwena to... Arwena. Zarówno we Władcy, jak i Silmarillionie była dla mnie wybitnie bezpłciowa - brak jakiegokolwiek charakteru, mdła, bez wyrazu. Ot, piękna dama, która miała za cel leżeć, pachnieć i jedyne co miała w sobie, to rodowód. Podejrzewam, że gdyby nie fakt bycia córką Elronda i posiadania takich a nie innych przodków, większość czytelników oraz widzów już dawno by ją wyrzuciło do kosza jako postać. Na królową ludzi dla mnie jest kompletnie nietrafiona - elfy i tak odeszły, więc słaby to sojusz, o wiele bardziej przydatny by był związek z Rohanem, taka moja mała myśl... dodatkowo, Arwena nie sprawiała wrażenia osoby przejętej czy to wojną, czy to ludźmi. W książce ważny był tylko Aragorn, losy jego poddanych zdawały się jej fruwać i powiewać, że tak się wyrażę. Jak ktoś gdzieś napisał, zdawała się nie znać potrzeb ludzi, może nawet nie chciała ich poznać. Nudna postać, z taką Galadrielą odpada już na starcie.
Eowina... Tu co innego. Kobieta z krwi i kości, nie jakaś tam eteryczna istotka. Eowina ma swoje chwile zwątpienia, słabości, a mimo to walczy, nigdy się nie poddaje - jest o wiele bardziej ludzka i empatyczna. Zdolna do największego poświęcenia, prawie zginęła na wojnie z mieczem w dłoni. Tyle lat zamknięta w złotej klatce, pilnowała zgrzybiałego Theodena, mając poza ślepym na jej los bratem tylko Grimę i zmarłego potem kuzyna. I mimo to poświęcała się, poświęciła niemal wszystko co ważne dla niej, wolność, niezależność, radość życia. Czy Arwena jest zdolna do czegoś takiego, do takiej miłości i opieki bez czegoś w zamian? Nie wydaje mi się.
Dodatkowo, okazała się najpotężniejszym wojownikiem w książkach - z pomocą Meriadoka sama jedna załatwiła Czarnoksiężnika z Angmaru, zrobiła to w obronie najbliższego jej człowieka, rozwaliła postać, której bał się sam Gandalf, jej czyn bardzo poważnie musiał podnieść morale.
Zarówno Eowina, jak i Galadriela stały się niejako dobrymi wizytówkami kobiet - mocne, silne, walczące do samego końca, panie własnego losu. Arwena? Nie. Poza odrobinę egoistycznym uczuciem do Aragorna nie oferowała nic.
Ale nawet Zbyszko jasno roztrzygnął tę kwestię i to jeszcze za życia Danusi.
Jest taki moment - po wyzdrowieniu Maćka, młody wyjeżdża z Bogdańca. To właśnie wtedy spotka Hlawę :-D. Wspomina sobie najpierw Jagienkę, jak wiatr zawiał jej sukienką i takie tam. Potem idzie myślami do Danusi i dochodzi do wniosku "że to jest inne kochanie, jakby pobożniejsze i mniej po kościach chodzące". Znaczy od początku wiemy, że jeśli małżeństwo i dzieci, to tylko , Jagienką, Danusia była jak ten obrazek w kościele, do patrzenia i wzdychania. Błędem Zbyszka było upieranie się przy ślubie z nią. Gdyby był bardziej doświadczony, wiedziałby, że to nie jest miłość, tylko zauroczenie, uwielbienie...
Przepraszam za odkopanie starego tematu, dopiero teraz weszłam na tę stronę.
Akurat dla mnie Zbyszko był antypatyczną postacią. Gdyby porównywać go do jakiejś postaci z LotRa, to chyba najbardziej pasuje tu Pippin ;) obaj narwani, najpierw czyn ,potem myślenie, nie byli za specjalnie mądrzy, swój charakter poprawili dopiero w późniejszym czasie. Tyle, że naszego niziołka od początku dało się lubić, Pippin był w tym całym swoim zachowaniu po prostu sympatyczny, szczery, nie miał żadnych ukrytych motywów. A Zbyszko...
Miałam przez pewien czas wrażenie, że on niekiedy się bawi zarówno jedną, jak i drugą dziewczyną. Świadomie, nieświadomie, ale manipuluje ich uczuciami. Poza tym... jakoś zniesmaczył mnie fakt wywiezienia niemal całego Spychowa po śmierci Juranda i Danusi, miałam wtedy bardzo mocne wrażenie, że dla Zbyszka te małżeństwo miało wartość jedynie materialną, byle położyć łapy na nie swoim. Jakoś... nie wiem. Poczułam kompletny brak szacunku dla powyższej dwójki. Może się mylę, może nie, ale Zbyszka i raz czy dwa Macka chętnie bym strzeliła w pysk ;)
Zbyszko był narwany, ok. Poza tym miał "polną duszę" - znaczy bardziej nadawał się do bitki niż na salony. Niby umiał się zachować, ale nie miał ani daru wymowy, ani sprytu.
Spychów wywiózł Maćko, Zbyszko był wtedy tak załamany po śmierci Danusi, że niewiele myślał o takich sprawach. Zresztą on nigdy nie był materialistą, bardziej dbał o sławę rycerską. Danusia była dla niego skarbem, największą miłością życia.
Tak, Zbyszko od początku wiedział, że Jagienka go kocha. Jednak uważał, że jest związany z Danusią. Podejrzewam, że Danusia go nie kochała, a na pewno nie tak jak powinna. Była na to po prostu za młoda, co ona miała, dwanaście lat? Dopiero wchodziła w wiek dojrzewania, gdy poznała Zbyszka.
Jedyną osobą, która cieszyła się z tego obrotu sprawy (ślub z Danusią, śmierć Danusi, ślub z Jagienką) był Maćko i powiem Ci, że też go nie lubię. Zbyszko koniec końców był szczęśliwy z Jagienką, ale najpierw musiał swoje odboleć po Danusi. I podejrzewam, że gdyby Danusia nie umarła, tylko do końca pozostała w tym dziwnym stanie, nie opuścił by jej i nie związał się z Jagienką. A Maćko od początku się cieszył. Znaczy, było mu szkoda Danusi, jasne, ale dla niego to był najlepszy obrót sprawy, bo i bogactwo, i wnuki, i "synowa" taka jakiej chciał.
Maćko z całego towarzystwa wydawał się być najbardziej wyrachowany ;) w negatywnym tego słowa znaczeniu. Zbyszko... cóż. Dla mnie to taka pipa grochowa. Owszem, zbyt mądry nie był (ośmielę się powiedzieć, że niekiedy był wręcz idiotą), nie miał rodziców, może nawet nie miał swojego zdania, za bardzo zdawał się na Maćka. Ja rozumiem, młody, uczy się życia, ale brakowało w nim dojrzałości. Jego związek z Danusią moim zdaniem miał pewną szansę - gdyby dać im czas na przemyślenie pewnych spraw, na zebranie chociaż trochę obycia w świecie i pewnego doświadczenia życiowego, to mam wrażenie, że obydwoje by pasowali do siebie. Ale, pod warunkiem, że Zbyszek miał innego opiekuna - w tym przypadku Maćko był tak zafiksowany na punkcie Jagienki, że pewnie by zaczął mieszać w tamtym związku. Niestety, ale jak dla mnie, dla Maćka nie był ważny sam Zbyszko i jego uczucia, co raczej chwała swojego rodu. Fakt tak chamskiego wywiezienia Spychowa gdy ciała były niemal jeszcze ciepłe sprawia, że Maćko wydaje się być wręcz podłą szują i hieną cmentarną.
Pipa grochowa :-D 100% racji! Taki trochę jak te bliźniaki z Potopu - "Ociec, prać?" Bez własnego zdania.
Może jakby się wyrwał spod wpływu stryja to coś by z niego było. Widać to na Żmudzi, tuż przed odnalezieniem Danusi.
Maćko miał praktyczne podejście do życia (delikatnie mówiąc) - Zbyszko kocha Danusię? Niech kocha, a tymczasem niech sobie z Jagienką poluje i rozmawia... Zbyszko cierpi? Przejdzie mu, a tymczasem niech sobie z Jagienką pogada :-D
Ta jego pazerność mnie na początku książki bawiła, ale złupienie Spychowa mnie też wkurzyła. Tym bardziej, że zostawili tam Hlawę - chłopak miał w gołych ścianach siedzieć?
Hlawa jest moim ulubionym bohaterem :-D
Hlawa faktycznie, był bardzo wierny i zasłużył na trochę radości ;) a to, co Maćko zrobił... wiele mogę zrozumieć, poza tym, wtedy czasy były inne... ale jak dla mnie, Maćko zachował się tak samo jak Krzyżacy, którzy robili najazdy, łupili i znikali. Zachowanie identyczne. Zero empatii, zero ludzkich odruchów, zawsze tylko ja, ja, JA. Moim zdaniem, do pewnego momentu faktycznie spisywał się jako mentor, ale potem jego wpływ stał się wręcz toksyczny. Już bardziej pasowało mi towarzystwo księcia i księżnej, przy których Zbyszko zaczął w końcu pozytywnie się zmieniać. Przy których opiece on i Danusia moim zdaniem mieli szansę na zdrowy, dobry związek, bez jakiegoś ziemiańskiego mezaliansu, to widziałam w zamysłach Maćka względem Jagienki.
Pragmatyzm pragmatyzmem, ale mimo wszystko, minimum przyzwoitości wymaga uszanowania śmierci i żałoby... U starszego rycerza tego nie było. Jak mówiłam, ledwo trupy ostygły, ledwo Zbyszko zdążył zapłakać, to Maćko jak ostatnie ścierwo wywiózł niemal wszystko, co cenne. Byle pod siebie. Zero wsparcia dla bratanka. Szuja i tyle...
Charakter Maćka najlepiej oddaje jego reakcja, gdy Zbyszko wraca do Bogdańca po pojedynku z Rottgierem. Zbyszko przywozi ze sobą ośmiu chłopa, a dwóch odesłał razem z ciałem. A Maćko...
"Nie mógł to książę własnych ludzi wysłać?"
Cały Maćko. Aby do siebie, do siebie!
Jasne, tłumaczył sobie, że to nie dla niego, tylko dla Zbyszka, dla chwały rodu i takie tam. Ale to jemu najbardziej zależało na tej chwale i bogactwie.
Zauważ, że on najpierw chciał sprzedać Spychów. Z trudem dał się przekonać Zbyszkowi, że nie wypada sprzedawać "jurandowych kości".
I ten jego brak szacunku do Jagienki, że jak dziewczyna, to pewnie głupia...
Przyznam, że Krzyżaków za dobrze nie pamiętam ;) ale zachowanie Maćka... ta podła obłuda, grzebanie w Spychowie, do którego nie miał żadnego prawa, traktowanie wszystkich jak przedmioty służące do spełnienia ambicji... a wszystko to ze służalczą, rzygogenną postawą względem opata... On nawet nie krył się z tym, że Danusia jest dla niego osobą drugiego sortu, że chodzi mu tylko o pieniądze, podły dupoliz.
A już to, że Jagienka miała więcej empatii względem Danusi niż zbyszkowy stryj... Sienkiewicz nie przemyślał pewnie tego do końca, z Maćka wyłania się nie zdolny, mocny rycerz, a zwykła gnida.