Kolejny film Cronenberga przypominający wariację na temat "Nocy żywych trupów" i "Szaleńców" Romero. Tym razem powodem epidemii jest kobieta z penisem pod pachą, a jedynym lekarstwem jest odstrzał zarażonego.
Lepiej niż w "Dreszczach", ale wciąż średnio. Z tego co mówią niektóre postaci w filmie, przenoszone choróbsko wywołuje panikę i rozprzestrzenia się w zastraszającym tempie, jednak wcale tego nie czuć. Zagrożenie i napięcie jest ledwo namacalne. Rozgrywające się wydarzenia sprawiają wrażenie sytuacji na bardzo małą skalę, a w połączeniu ze słabym napięciem i brakiem rozmachu, film momentami jest ospały.
Choć ciężko mieć jakieś większe pretensje do reżysera. Jak mówił w wywiadzie przy okazji "Dreszczy", to są jego pierwsze "prawdziwe" filmy - z profesjonalną stroną produkcyjną itp. "Wściekłość" to po prostu kolejna lekcja z kina gatunków, jaką Cronenberg musiał odrobić. W gruncie rzeczy, ogląda się bez bólu.