Monumentalna scena kradzieży .Niepowtarzalna wręcz.Trudno znaleźć drugą taką. Muzyki praktycznie nie ma, a napięcie rośnie z minuty na minutę. Realizm poraża. i jeszcze ten snajper(!) po prostu świetne.
Scena 10/10
Film 9/10
Ta scena z "Riffifi" jest chyba jeszcze lepsza. Trwa z pół godziny i cały napad jest pokazany w najdrobniejszych szczegółach.
Nie scena kradzieży jest monumentalna, tylko wszystko w tym filmie jest rozciągnięte do granic możliwości. Nawet gdy Delon kupuje auto, to przez trzy minuty pali papierosa pod salonem, bo trzeba było zwrócić uwagę widza, że otwierają od 9:00. Tego typu przegięć w filmie jest niestety sporo. Cała zabawa z pociągiem, ucieczką, potem pościgiem z armią policjantów chodzących szpalerem. Mysz nie mogła się prześlizgnąć, a oczywiście Vogel zbiegł bez śladu. Potem na włam chłopaki idą jak na wypad do kumpla, bez przygotowania, bez kompletacji sprzętu, samochodów, przećwiczenia topografii. Jedynie Jensen odlał kule i postrzelał sobie w lesie, ale w jego przypadku przecież wiadomo o co chodzi. Jest w ósmym stadium choroby alkoholowej i misi spróbować, czy da radę?! Śmiech na sali. Po prostu hop siup, Corey spojrzał jednym okiem na plan i dalej w ciemnościach "jak w dym" po dachach, klatkach schodowych, drabinkach sznurowych. Pełna koordynacja czasu, aby zdążyć punktualnie na trzecią w nocy. Nikt nic nie widział, nikt nie słyszał, wszystko gra i buczy! Jakoś nikt nie zastanowił się po co w ogóle był potrzebny Jensen jako snajper? Skoro wszystko było takie łatwe i proste, dlaczego ktoś z nich nie otworzył drzwi od drugiej klatki schodowej na końcu sali i nie zdeaktywowali systemu zwykłym wytrychem? Prawda, że to byłoby genialnie proste? Jensen jeszcze dzień wcześniej w stanie z delirium tremens, przy majaczeniu i drżeniu rąk jak w starej pralce automatycznej, w czasie napadu jednym ruchem strzela prosto z ręki w punkt o średnicy 4 milimetrów. Brawo! Bardzo to wszystko wiarygodne i monumentalne... Po prostu napad stulecia, a z drugiej strony na końcu bohaterowie z dziecięcą naiwnością idą de facto prosto na rzeź. Znowu nic nie sprawdzili, nie zabezpieczają się w żaden sposób - giną wszyscy. Może ten film nie jest zły? Ale bardzo brzydko się zestarzał uwypuklając błędy scenariuszowe, przegadane dialogi, przeciągnięte sceny, miałkość intelektualną bohaterów.
A ja bym dodał, że jeśli te sceny się tak genialnie udają (a udają się - choć tak na rozum to nijak nie powinny), jeśli wszystko to hipnotyzuje jak wąż gryzonia, to między innymi dlatego, że Melville (nie tylko w tym filmie zresztą) jak bodaj nikt inny do spodu wykorzystuje dźwięki tła, które w zasadzie stają się pełnoprawnym, suwerennym bohaterem. Wszystkie te skrzypnięcia podłogi, stuki obcasów, trzaśnięcia zapałek o draski, kliknięcia kluczy i klamek... Podbite i bez reszty angażujące ucho (a oko, wiadomo, i tak się nie może oderwać).
Melville niewątpliwie zapisał się w historii kina na wysokiej pozycji. Na jego filmach wychowało się kilka pokoleń zacnych scenarzystów i reżyserów. "W kręgu zła" było inspiracją dla młodszych jemu mistrzów kina, nawet naszego Machulskiego. Film ówcześnie doskonały, dzisiaj archiwalna ciekawostka. W dodatku trzeba się dobrze nagimnastykować, aby go gdzieś obejrzeć. Ale może dobrze, bo nowe pokolenia kinomaniaków raczej nie zaakceptowałoby tak przegadanego i przeciągniętego filmu. Wielkość Melville'a byłaby mocno zachwiana, bo dziś robi się już filmy zupełnie inaczej .