Lubie filmy Clarence'a Browna mimo że większość z nich nie wytrzymała próby czasu - i ten film nie jest wyjątkiem. To jednak co mnie przekonuje do filmów tego reżysera to wysmienite aktorstwo i współpraca z wybitnymi aktorami (choćby Garbo, Barrymore, Peck), a także liryzm tych obrazów. Z drugiej strony Brown często uciekał się do schematyczności i szablonowości i ten film skupia wyjatkowo wyraźnie wszystko to co najlepsze jak i najgorsze w twórczości tego reżysera. Swietne role Belulah Bondi, Stewarta i Hustona, także epizod Carradine (jako Lincolna), ale też niezjadliwa stroswieckosć (któżby uwierzył, że Lincoln odpowiada na list zrozpaczonej matki, a potem podejmuje się interwencji; czy pędzący na odzyskanym rumaku Stewart do kochającej matki!) i schematyczność. Dla mnie jeden ze słabszych filmów tego rezysera. 3/10