Robert Siodmak znał się na rzeczy, jeśli chodzi o reżyserowanie noirów. Scenariusz dosyć prosty, w szczególności podobały mi się zaburzenia chronologii oraz zakończenie. Przez cały czas nie wiadomo, kto kogo wyroluje. Burt Lancaster znakomicie sobie poradził w głównej roli, tak samo Dan Duryea jako bandzior. Przez cały film nie mogłem się niestety przekonać do Yvonne de Carlo. Była pretensjonalna i sztuczna. Muzyka na plus, absolutnie rewelacyjna scena w klubie gdy Burt obserwuje tańczącą de Carlo (warto zwrócić uwagę na to, z kim tańczy). No i te stare ubrania, marynary itd. robią wrażenie.
Też się zastanawiałem, czy tańczyła z Tony'm Curtisem, czy tylko były to moje urojenia :) Lancaster powiela tu schemat swoich wczesnych ról - prosty, naiwny chłop dający się zmanipulować kobiecie i pakujący się w kabałę. Jednak jest tu zaskakująco ironiczny, jego dialogi z innymi to niezły ubaw! Yvonne również jest znakomita, co prawda nie jest to klasyczna Famme Fatale, tylko tak samo zagubiona dusza jak Lancaster, która sama nie wie, czego chce.