PILINHA: {__webCacheId=filmBasicInfo_pl_PL, __webCacheKey=503173}

W samym sercu morza

In the Heart of the Sea
6,8 42 900
ocen
6,8 10 1 42900
5,5 8
ocen krytyków
W samym sercu morza
powrót do forum filmu W samym sercu morza

Być może Howard jest tylko rzemieślnikiem, ale trzeba mu to przyznać rzemieślnikiem bardzo dobrym, nawet scenę rozwijania żagli potrafił sfilmować tak, że moje serduszko zabiło żwawiej. A takich scen jest w filmie „W samym sercu morza” dość sporo: sztorm, polowanie, atak kaszalota... Kiedy akcja zwalnia również jest ciekawie: pieczołowicie oddane realia, bohaterowie gadają do rzeczy. Poza tym sprawny montaż, praktycznie zero dłużyzn, muzyka przez większość czasu współgra z obrazem pełniąc względem niego jedynie rolę służebną, ale czasami wybija się na pierwszy plan i jest wtedy naprawdę piękna. Generalnie film oglądało mi się bardzo dobrze, nie nudziłem się ani chwili.
Z tego co czytam na forum to wielu skreśla dzieło Howarda bo opowiada o „złych wielorybnikach polujących na niewinne wieloryby”. No cóż, w czasach, w których toczy się akcja filmu wielorybnicy byli podziwiani za to, że mają odwagę w kruchych łódeczkach, z lichymi harpunami stanąć do walki z morskimi kolosami, dziś gdy inaczej patrzy się na krzywdę zwierząt wielorybnicy, nawet ci XIX wieczni, nie są już odbierani tak bezkrytycznie, ale jeśli uznać, że strach jest paragrafem, który powstrzymuje ludzi przed czynienie zarówno dobra jak i zła to tchórzostwa wielorybnikom zarzucić na pewno nie można. Film nie gloryfikuje tej heroicznej lecz krwawej profesji, ale zręcznie przefiltrowuje XIX wieczną mentalność przez współczesną wrażliwość, co najwyraźniej jest widoczne właśnie podczas sceny polowania: z jednej strony radosne okrzyki („ogień w kominie!”) a z drugiej twarze zroszone krwawym wydechem, na których gaśnie uśmiech i zaczyna malować się refleksja - „warto było?”.
Film ma też kilka wad: nie obeszło się bez paru zbędnych melodramatycznych chwytów a postać grana przez Hemswortha zupełnie mnie nie przekonuje. Po części jest to wina aktora, którego rola Thora ewidentnie coraz bardziej ogranicza, ale najbardziej zawinił wg mnie scenariusz bo pierwszy oficer Chase jest zbyt nachalnie kreowany na herosa dysponującego stalowymi mięśniami, żelazną wolą i tytanowym kompasem moralnym więc gdy twórcy próbują wyżłobić na tym monolicie jakieś rysy wypada to niewiarygodnie, o wiele lepiej pod tym względem prezentuje się postać skonfliktowanego z Chase'm kapitana.

Zalet 'W samym sercu morza” posiada jednak znacznie więcej niż wad więc daję mocne 7 i polecam.

ocenił(a) film na 5
taksidrajwer

Uwaga, to właściwie prywatna odpowiedź i to ze spoilerami.

Z tego co czytam na forum to wielu skreśla dzieło Howarda bo opowiada o „złych wielorybnikach polujących na niewinne wieloryby” - skoro zostałam wywołana do tablicy (przy okazji dziękuję za miłe słowa), to postaram się odpowiedzieć, nie uciekając w tym wypadku od tego, co działo się na forum, a konkretnie na wątku założonym przez Marajkę, pt. "Będę kibicować kaszalotowi", który wygenerował już ponad 200 wpisów.

W większości była to jednak jałowa dyskusja, oparta na trollowaniu i personalnych wycieczkach wobec domniemanych wegetarian, prowadzona przez ludzi, którzy filmu nie widzieli, a ich jedyną motywacją był "akurat wolny wieczór" i potrzeba obdarzenia świata obiegowymi "mądrościami", sprzedawanymi jako "prawa naturalne" albo "biblijne" (nic to, że Biblia nawet w teologii przedstawiana jest jako objawienie się chrześcijańskiego Boga W HISTORII, co implikuje stwierdzenie, ze gdyby Bóg objawił się teraz, to miałby zupełnie coś innego do powiedzenia na temat życia społecznego i stosunku do zwierząt). Głupoty wypisywane na temat wolnej woli w kontekście filmu, który tej kwestii w ogóle nie porusza, tak naprawdę nie były warte ripost, niestety niektórzy dawali się w wkręcić...

Dyskusja ta pokazała jednak, że film o rozbitkach z Essex miał ogromny potencjał dyskursywny, niestety w żaden sposób w filmie Howarda nie skonsumowany...

Oczywiście strategie oceniania filmów na filmwebie, jak i na większości tego typu rankingach, są różne. Można oceniać, uwzględniając podział na gatunki (jak to zostało zrobione w powyższej recenzji), czyli "morskiemu widowisku", którym jest obraz "W samym sercu morza", można za widowiskowość przyznać mocnych 7 punktów i zapewne nie będzie to nadużyciem. Można przy tej okazji oceniać warsztat pracy osób, zatrudnionych przy danej produkcji - w sumie why not...

Ocenianie filmów według kryteriów totalnych, np. z pozycji, co dany film opowiada o świecie, o wartościach tego świata, o zmianie, jaka powinna w nim zajść, żeby był lepszy, albo chociaż, po co mam zainwestować w ów film dwie godziny z mojego krótkiego bądź co bądź życia rodzi przeróżne nieporozumienia. Do takich "nieporozumień" należy choćby przykładanie oczekiwań, jakie można mieć raczej wobec kina artystycznego, czy autorskiego, do zwykłego hollywoodzkiego widowiska z niczym niezmąconymi aspiracjami finansowymi. I oczywiście z takiej pozycji każdy film czysto rozrywkowy można jedynie zniszczyć w rankingach. I to jest łatwe, to jest przewidywalne, to naprawdę żaden powód do intelektualnej dumy. Tylko że system gwiazdkowy jest jeden - ten sam dla Saury, Innaritu, Bergmana, Tarkowskiego, Coppoli, Polańskiego, co dla Howarda, czy innych wyrobników...

Kwestia zatem przyjętej strategii oceniania, a wartość oceny wyłącznie w jej uzasadnieniu.

W swojej recenzji stajesz w obronie "W samym sercu..." jako widowiska i to jest ok (przyjmując odmienność uwzględnionych przez Ciebie kryteriów). Jednak widowisko przypadło Ci do gustu tak bardzo, że usiłujesz przekonać do niego - jako do dobrego i w pewien sposób istotnego filmu - osoby, które z historii Essexu chciałby wycisnąć więcej pod względem interpretacyjnym. Moim zdaniem to jest ślepy zaułek - zaczynasz bowiem dopatrywać się w owym filmie czegoś, czego chyba jednak w nim nie ma...

Na wątku Marajki odpisywałam Ci zresztą na temat doszukiwania się jakiejkolwiek empatii załogi wobec kaszalota, o której tutaj też piszesz - wolałabym się nie powtarzać, ale wg mnie jej po prostu nie ma. Wątek empatii wobec kaszalota jest też poniekąd nadmuchany - to akurat kwestia ważna dla mnie i dla osób o podobnej wrażliwości. Problemem filmu wg mojej, tzw. totalnej, strategii oceniania jest po prostu brak warstwy godnej przemyślenia w ogóle. To tylko widowisko, któremu w przypływie dobrej woli dałam 5 punktów, a za jakiś czas, gdy zwietrzeją mi "mocne wrażenia podczas oglądania" dam góra 3.

Co do Hamswortha - wg mnie jego naturalna "herosowatość" miała zwyczajnie uwieść publiczność. Jeżeli z blond główki strąci się aureolkę, z którą ów aktor najwyraźniej się urodził, to postać pierwszego oficera okaże się naprawdę mało sympatyczna - to zdeklasowany chłop (pracuje na roli, co mu bardzo nie w smak), który za wszelką cenę chce się wkręcić w lepsze towarzystwo kasty wielorybników; na tyle ciężki w myśleniu, żeby dawać sobą manipulować (a raczej swoimi życiowymi aspiracjami); w swoich przyziemnych ambicyjkach zdeterminowany tak bardzo, że nie pozwala wrócić do portu na naprawę statku (z głupoty kapitana wpłynęli w burzę); jako pierwszy daje przyzwolenie do kanibalizmu, itd... Tak się obsadza w Hollywood i tyle...

Wybrałam się na ten film tylko i wyłącznie dlatego, że zagrał w nim Cillian Murphy, a że bardzo sobie cenię tego aktora i obejrzałam wszystkie jego filmy, to siłą rzeczy musiałam zaliczyć i ten. I życzę mu, żeby nie odpuszczał dobrego kina, gdzie jego talent błyszczy najjaśniej.


ocenił(a) film na 7
Kaziut73

Dzięki za komentarz.
Rozumiem motywy, które spowodowały, że oceniasz ten film tak a nie inaczej i wiem, że nie uda mi się przekonać Cię do mojego punktu widzenia. Tak musi być.
To fakt, że widowiskowość "W samym sercu morza" była dla mnie bardzo ważna, ale nie jest to cecha, która wystarcza abym uznał jakiś film za dobry, choćby nie wiem jak bardzo był widowiskowy. Do tego potrzebne jest coś więcej, tym "czymś" jest często jedna scena, którą moja pamięć trwale powiąże z tytułem i będzie ją wydobywać z zakamarków mojego umysłu za każdym razem gdy się z tym tytułem zetknę. "W samym sercu morza" ma taką scenę i wspominam o niej w swojej recenzji. Ten film zawsze będzie mi się kojarzył z umazanymi krwią konającego kaszalota twarzami wielorybników: młodego adepta tracącego niewinność i jego mistrza. Na twarzy mistrza maluje się jakby wstyd, że "zdeprawował" kolejnego niewinnego chłopaka a na twarzy chłopaka pojawia się rozczarowanie, że to zwycięstwo okupione takim trudem i poświęceniem musi być tak gorzkie. Jednak żaden z nich nie werbalizuje swoich odczuć, które towarzyszą im w tej krótkiej chwili bo są przekonani, że tak musi być.
Być może dopuściłem się pewnej nadinterpretacji, ale w sumie też o to chodzi żeby interpretować filmy "dla siebie".
Pozdrawiam ;)

ocenił(a) film na 7
taksidrajwer

Piękny umysł - rzemieślnik dziękuję , nie muszę więcej czytać tych twoich bzdetow

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones