Nigdy nie byłem wielkim entuzjastą oryginału o rekinach z Wall Street, choć skłamałbym, gdybym rzekł, że film nie robił wrażenia i nie oddał trafnie zawirowań i machlojek rekinów światowej finansjery. Ot dobre, ambitne kino, choć z dość natrętnym przesłaniem o tym, że „jak wspiąłeś się na szczyt musisz kiedyś spaść”, a igranie z „diabłem” nie popłaca. 
 
Kontynuacja to teoretycznie większe pole do popisu, wszak kryzys finansowy przetaczający się przez cały świat jest świetnym materiałem na film. I nie ma co ukrywać – w tych partiach nowy film Stone’a wygrywa swym autentyzmem. Znowu serwuje nam kilka gorzkich prawd o funkcjonowaniu ludzi, których decyzje na wysokich szczeblach niszczą tych niżej sytuowanych, lecz tym razem nawet przeciętny widz, nie czytający dodatków w postaci Financial Times, uzmysłowi sobie, że ma do czynienia ze świetnie zobrazowaną wizją świata budowanego na kolejnych wykresach. 
 
Szkoda tylko, że Stone ma zbyt miękkie serduszko i, gdy w swym oryginale udowodnił, że gdy już raz z „diabłem” zatańczysz musisz odpokutować za swe czyny i butę, tutaj jest gotowy niemal wszystkich rozgrzeszyć. Gdzie ten cierpki wydźwięk, że nawet za ostateczny dobry uczynek musisz zapłacić srogą cenę? 
 
Moja ocena - 5/10