Dokładnie tak wyobrażałam sobie tę książkę. Film, dzięki któremu można poczuć się jakby
było się zaraz za plecami głównych bohaterów, który pozwala nie tylko patrzeć, ale też
słuchać co się dzieje wokół nich i w nich samych. Film, który może docenić tylko osoba o
właściwej wrażliwości... Jak dla mnie - niesamowity.
Tak, siedząc w kinie, gdzie było tak naprawdę ciepło, zrobiło mi się strasznie zimno. Czułam chłód i wilgoć tego miejsca. Także zapach mokrej ziemi. Wszystko było tak realne.... i nie chodzi tylko otoczenie, ale samych bohaterów, o ich uczucia, każde do mnie docierało, z pełną mocą... Temu filmowi należy się 10.
Zapraszam do poczytania recenzji Wichrowe Wzgórza - miarą mojej miłości do ciebie jest moja nienawiść: http://literacie.blogspot.com/2012/12/wichrowe-wzgorza-miara-mojej-miosci-do.htm l
Oprócz pięknych zdjęć i kostiumów dla mnie film wypada niezwykle słabo w porównaniu z "Wichrowymi wzgórzami" z 1992 roku, do tego zamiana cygańskiego chłopca na mulata/murzyna mnie osobiście razi, jest to dla mnie ogromne odejście od kanwy powieści i realiów historycznych bo o ile osoba o domniemanym cygańskim pochodzeniu mogła aspirować i osiągnąć wyższy status społeczny, oczywiście były to bardzo rzadkie przypadki, nie do zaakceptowania dla bardziej konserwatywnej szlachty, to murzynowi czy bardziej politycznie poprawie mówiąc Afroamerykaninowi by się to nie udała, takie były ówczesne realia polityczne, społeczne i kulturowe.
Jestem pod ogromnym wrażeniem tej ekranizacji. Właśnie obejrzałam ją w TV - nawet nie wiedziałam że nakręcono coś nowszego niż wersja z 1992 roku. Jeśli chodzi o oddanie klimatu książki, moim zdaniem jest to do tej pory chyba najlepsza ekranizacja. Świetnie dobrana obsada. Czuło się TO Coś mistycznego między Cate i Heathcliffem. Poprzednią wersję moim zdaniem powaliła pani Binoche, która temperamentem zupełnie nie pasowała mi do do tej roli - była zbyt miałka i nijaka. TU dziewczę (zresztą obydwie) w roli doskonałe. Rzeczywiście trochę razi czarnoskóry Heathcliff ale za świetną grę jestem w stanie przymknąć na to oczy. Nie mniej jednak czekam nadal na tę jedyną ekranizację, co do której nie będę miała zastrzeżeń żadnych. Ale ta ekranizacja u mnie zasługuje na 7. Gdyby nie czarnoskóry głowny bohater dałabym 8.
Zgadzam się z Twoją opinią. Ekspertem od powieści nie jestem, bo czytałem ją zaledwie jeden raz, a ekranizację z Fiennesem oglądałem dawno i niewiele z niej pamiętam. Wiem natomiast jedno -- książka opisywała miłość nie tyle nawet mistyczną, co organiczną: miłość dwóch w pełni przystających dusz, charakterów i temperamentów. I to się zdecydowanie udało oddać tej ekranizacji. Podobnie jak to, że Cate mimo uczucia wiążącego ją z Heathcliffem i mimo świadomości tego uczucia, nie potrafiła stawać po jego stronie, a oprócz tego miała w sobie pierwiastek próżności i dumy, który popchnął ją do małżeństwa z Lintonem.
Ogromnie podobała mi się inscenizacja i reżyseria: ta adaptacja wreszcie zadośćuczyniła zadaniu odtworzenia klimatu książki i roli, jaką odgrywa w niej surowa, sroga i bezwzględna, a zarazem piękna i hipnotyzująca przyroda wrzosowisk -- będąca odzwierciedleniem ludzkich natur z ich nieprzewidywalnymi i nieokiełznanymi porywami, ich tkliwością i ich okrucieństwem.
I zupełnie nie przeszkadzał mi czarny Heathcliff -- ostatecznie, nie jest to film historyczny, a czarnoskóry bardzo szybko przemawia do naszych uczuć natychmiastowym skojarzeniem z segregacją.
Jedno, czego trzeba mieć świadomość, to to, że ta adaptacja odcina spory fragment oryginalnej fabuły -- czyli to, co się dzieje po śmierci Cate -- i w ogóle mocno wygładza, "odprasowuje" i wybrązawia postać Heathcliffa, który w powieści po latach wrócił właściwie głównie po to, by się zemścić, a śmierć Cate spowodowała, że zgorzkniał do reszty i potem już tylko coraz bardziej odreagowywał swoją nieukojoną rozpacz na swoich "bliskich". Tutaj Heathcliff jest prawie wyłącznie ofiarą i bohaterem zasługującym na nasze współczucie. Powieść nawet nie zbliża się do tak jednostronnego kształtowania naszego wizerunku tej postaci. Co nie znaczy, że od razu trzeba to poczytywać tej adaptacji za minus: film nie może przedstawić wystarczającej liczby epizodów, aby pokazać nam bohaterów równie wszechstronnie, co książka. Trzeba na coś się zdecydować, jeśli scenariusz ma w ogóle mieć jakiś wyraz.
Osobiście, jeden punkt odjąłem za naturalizm niektórych scen, bez którego film świetnie by sobie poradził. Szczególnie scena współżycia Hindleya z żoną była zupełnie od czapy, a nurtowi sexploitation w poważnym kinie mówimy zdecydowane nie :).
amen :) Zgadzam się też z miłością - u nich rzeczywiście była bardziej organiczna i dzika ;)