Film Jagody Szelc reprezentuje kino, jakiego jestem złakniona. Tak samo jak Pokot, uwrażliwia na to, że jesteśmy częścią większego cyklu i nieważne, jak się tego wypieramy - jesteśmy częścią natury.
Wieża. Jasny dzień jest bogata w bardzo ciekawe zabiegi formalne, które budują atmosferę napięcia i strachu.
Fantastyczna, mądra opowieść o tym, że zapomnieliśmy jak to jest żyć w większej wspólnocie. Nie ufamy sobie, od najbliższych spodziewamy się noża w plecy - Szelc do samego końca pięknie z tym igra.
Ten film w pewnym sensie można odbierać jako uzupełnienie Cichej nocy - nieopatrzone twarze, rewelacyjne, naturalne aktorstwo, no i co już w ogóle niemal nie zdarza się w polskim kinie - naturalne, autentyczne dialogi.
Bardzo mnie cieszy, że debiutanci coraz lepiej uzupełniają braki polskiego kina.
Choć Szelc trochę się zagalopowała i pojawiło się kilka niezgrabnych elementów w tym bardzo subtelnym kinie (motyw emigranta), które bardzo kłóciły się z całością. Ale z niecierpliwością wyczekuję jej kolejnego projektu, bo bardzo podoba mi się droga, w którą zmierza.
Pełna recenzja i interpretacja filmu: https://www.youtube.com/watch?v=MQ6Uz6UL5JY