Oglądłem zaraz po "Thirst" Park Chan-wooka, który w bardzo podobny sposób skonsumował - ha, słowo jak najbardziej
na miejscu! - motyw wampiryczny, opowiadając w przewrotny sposób powieść Emila Zoli. U Park Chan-wooka jest
bardzo smutno, po koreańsku, w końcu w Azji Wschodniej Koreańczycy to takie smutasy jak Polacy jak Polacy w Europie
Środkowej. Więc wampir, zebrawszy w sobie ostatnią cząstkę człowieczeństwa, popełnia samobójstwo. Jest
mesjanistycznie i wampirycznie, bo przecież Park to katolik.
A tutaj z tej iskierki człowieczeństwa w zombiaku udaje się rozdmuchać żar prawdziwego amanta. Pewnie, film jest ciut
przewidywalny, ale w tej swojej naiwności jest po prostu uroczy. Uwielbiam zombie movies i ten film umieszczam w
pierwszej dziesiątce ulubionych.