jak w temacie - w trakcie oglądania, znikają problemy z bezsennością.
Ewentualnie, jeśli ktoś lubi love story pt. "zjadł mózg mojego faceta, ale i tak go kocham" i poskładane z hollywodzkich klisz - niech śmiało obejrzy, nie zawiedzie się.
Właściwie do pewnego momentu film ten wzbudzał moją ciekawość - zombie "filozof", który snuje ironiczne monologi o sobie i rzeczywistości, zabawne sceny z "przyjacielem" itd. W momencie jednak, gdy do historii wkracza ONA i zombie chłopak traci dla niej swoje martwe serce, chciało mi się jedynie zawołać "ach Bella, ach Edward, macie następców!"