Powiem tak: Sandra mnie zachwyciła. 10/10. Za wygląd. Jest przepiękne i aż się uśmiechałem jak ją oglądałem. Tyle w kwestii zachwytów.
Sam film jest po prostu głupi. Fabuła łopatologicznie pełznie od punktu a do punktu b, wszystko jest czytelne i podane w tak głupi, oklepany sposób, że aż się chce wyć. Niby jest to dramat sportowy, a tak naprawdę croud pleaser, filmik pomyślany aby posłodzić maksymalnej ilości osób - zapewne ktoś, kto pisał scenariusz (a może tak już było w książce) każdą wątpliwość wolał rozstrzygnąć tak, aby go poklepano po pleckach zamiast spróbować zrobić z tego sensowną fabułę. W efekcie widzimy na ekranie głupkowato uśmiechniętego kolesia, co do którego próbuje się nam powiedzieć, że jest biedną sierotą. Wszelkie problemy rozwiązywane są w parę minut a Sandra jak dywizja pancerna rozbija cały opór wszechświata, rozstawia ludzi po kątach i wszyscy ją za to kochają. Jej mąż to dobrotliwy frajer, dzieci zdają się być zakochane w przybłędzie od pierwszej sekundy i jedyne czego brakowało, to aby córka pani T. oświadczyła się Wielkiemu Mike'owi.
Jak na dramat sportowy to jest do 3/10. Ocenę podniosłem bo jedyny powód dla którego obejrzałem ten film z przyjemnością to Sandra - pal licho, że niezbyt dopasowana do roli, ewidentnie próbowano tutaj zrobić z niej Kate Middleton, ale czy naprawdę ktokolwiek kupił jej rolę? Czy czyjąkolwiek inną? Papierowe postaci w papierowej opowieści.
A tak na marginesie - ja niby rozumiem o co chodzi z rolą Mike'a w futbolu, ale w filmie zapomniano o tym powiedzieć, choć wstęp sugeruje, że to jest meritum do którego dążymy. Czyli otworzono nawias, ale zamknąć zapomniano. Tyle w temacie.