Klasyczny schemat: dwóch przyjaciół po dwóch stronach barykady. Jeden z nich jest gangsterem, który dorobił się na hazardzie, drugi - prokuratorem okręgowym, marzącym o stanowisku gubernatora. Ich sięgająca czasów dzieciństwa zażyłość, zostanie wystawiona na próbę, gdy pierwszy spośród wymienionych trafia do więzienia oskarżony o morderstwo...
Historia autorstwa Arthura Caesara nagrodzona została Oscarem, co wydaje się być pewną przesadą: przede wszystkim, nie jest ona bynajmniej przesadnie oryginalna (nawet biorąc pod uwagę nobliwy wiek omawianej produkcji), poza tym w scenariuszu roi się od naciąganych zwrotów akcji. Kartonowe postaci wygłaszają deklaratywne linie dialogowe, a ich zachowania często są na bakier z logiką. Wszystko po to, aby dostarczyć widzom strywializowaną tragedię antyczną, dla niepoznaki ubraną w kostium kina gangsterskiego. Bez wątpienia przyciąga obsada: Clark Gable, William Powell i Myrna Loy tworzą na ekranie gwiazdorski trójkąt miłosny. Choćby z tytułu nazwisk warto sięgnąć, a wspomnieć wypada również, iż był to ostatni film, jaki zobaczył przed śmiercią John Dillinger (tak, sytuacja przedstawiona we "Wrogach publicznych" nie została zmyślona). Sympatyczna to ramotka, z gatunku tych, za którymi przepadam, niemniej jeśli być całkiem uczciwym, to ciężko uznać "Manhattan Melodrama" za udany obraz. Stąd: głównie dla sentymentalnych.