W całym filmie znalazłem tylko dwa elementy, nawiązujące choć odrobinę do wcześniejszych dzieł Burtona: jedna z pierwszych scen, kiedy Margaret Keane wyjeżdża z miasta, uciekając od pierwszego męża - chodzi mi o to kapitalne osiedle domków jednorodzinnych, które można było już oglądać w "Edwardzie Nożycorękim"; drugie podobieństwo to muzyka Elfmana, nadal stojąca na wysokim poziomie.
I nawiązań w zasadzie tyle. Z jednej strony szkoda, bo zawsze dobrze obejrzeć Burtona w typowej dla niego konwencji; z drugiej to informacja, że mamy do czynienia z reżyserem uniwersalnym, który nie jest zakorzeniony tylko w jednym gatunku. Film mi się podobał - jest ok, historia robi wrażenie. Mimo wszystko, jako fan "typowego" Burtona, mam nadzieję, że wróci do tego, za co go lubię najbardziej:)