Tak właśnie wyobrażam sobie scenariusz napisany przez jakiegoś studenta filmoznawstwa, który nie wie co to subtelność i umiar, natomiast ma w sobie olbrzymie pokłady atencjuszostwa i poszukiwania poklasku w mediach (aktualnie skrajnie postępowych). Jest tu prawie wszystko, ale dowalone w tak dosłowny i ordynarny sposób, że po prostu film bardziej irytuje niż wzrusza czy wzbudza do refleksji. Zresztą jaka tu może być refleksja - życie łatwe nie jest, każdy ma problemy, niektórzy uciekają w dragi, inni w żarcie, jeszcze inni w oszołomstwo, tak to już jest, albo zepniesz poślady i się weźmiesz za siebie, albo zdychaj. Cała reszta to hipokryzja, nikt nie uratuje świata. Bardzo słaby film Aronofskiego, kinematograficzna grafomania. Oczywiście kręcone w formacje 4:3 dla poklasku. Najbardziej pretensjonalny film, jaki widziałem w ostatnich latach, pełno naiwnych i niekonsekwentnych scen (bohater nie chce się pokazać na kamerze, ale córkę wrzucającą jego otyłe foty uważa za "szczerą" - oczywiście niekonsekwencji jest dużo więcej). Ale w DDTVN zejdzie bardzo dużo chusteczek, Kinga Rusin z pewnością się na seansie popłakała, a Oscary się posypią. Hipokryzja sięga tak daleko, że nawet nie mieli odwagi zatrudnić prawdziwie otyłego aktora, no ale takie właśnie mamy czasy - troska na pokaz.
Właśnie, ta kwestia otyłości aktora. Dotarłem do sprzecznych informacji. Fraser w końcu tak się roztył przez tą swoją rzekomą depresję czy to wszystko było komputerowo/charakteryzatorsko wykonane? Czy jedno i drugie? Bo ciężko uwierzyć, że aż tak się spasł, zresztą w kilku ujęciach było widać, że jest to wszystko nienaturalne. Ale czytałem, że przez depresję się roztył. Wątpliwe jest jednak to, żeby roztył się aż tak.