Nie wiem, jak Was, ale film bardzo mnie denerwował. Każdy etap prezentacji tego filmu, od scenariusz po scenę przyjazdu do miasteczka Hugo'a, czyli wykreowania jego bohatera. Z reżyserii Johnstona pamiętam tylko Park Jurajski 3 i ostatnią scenę, w której okazało się, że koleś który zginął w środku filmu, cudem został uratowany i leży teraz w kojcu bez jednego zadrapania. W sumie po reżyserii nie było się czego spodziewać, ale już sam scenariusz nie nadawał się do niczego. Te blade gesty i dialogi między del Toro, a ponętną Blunt. Film bez polotu, zero koloru, zero klimatu. Nudziłem, bardzo się nudziłem. Ta fabuła była jeszcze znośna, ale scenariusz był na prawdę żałosny. Szczerze współczuję Hopkinsowi, że kolejny raz nie udał mu się projekt, a Blunt to współczuję, że jej dialogi ograniczały się tylko do Tak/Nie niczym w serialu produkcji wenezuelskiej. Straszna była też postprodukcja. Zauważyliście, że nie było momentu, żeby w tle nie leciała muzyka? Wciskali ją na siłę w tło każdego dialogu, żeby nie wydał się śmieszny i żeby utrzymać klimat. Ale ni klimatu tutaj, ni polotu. Każdy widzi tani trick: scenariusz-kupa, nadrobimy muzyką. W sumie można to było przewidzieć: toż to producentem jest jakieś NBC Universal. Rzadko się o nich słyszy, a kojarzy mi się z produkcjami telewizyjnymi. Do tego wszystkiego zdjęcia kamerą cyfrową, chociaż było już o niebo lepiej, niż we Wrogach publicznych. Ja się dobrze na tym filmie nie bawiłem. 4/10. Wysoko, bo za pracę nad charakteryzacją i efektami.