Tu za zombifikację są odpowiedzialne pestycydy, które wykorzystano przy produkcji lokalnego wina. Te zombie to nie żywe trupy, ale zwykli ludzie, którzy zaczęli gnić za życia, a ich umysły opanowało szaleństwo. Nie jedzą mięsa, ruszają się powoli, potrafią mówić, a zabić ich można jak każdego innego człowieka. Cały film toczy się w górskich lokacjach, których piękno reżyser umiejętnie wykorzystał. Jest tu parę fajnych scen (w jednej, bardzo drastycznej, szaleniec odrąbuje głowę swojej podopiecznej, którą wcześniej przybił do drzwi), ale film się trochę za bardzo ciągnie (chyba taki już urok filmów Jeana Rollina).