PILINHA: {__webCacheId=filmBasicInfo_pl_PL, __webCacheKey=32476}

Wioska przeklętych

Village of the Damned
1960
6,7 3,2 tys. ocen
6,7 10 1 3158
6,9 8 krytyków
Wioska przeklętych
powrót do forum filmu Wioska przeklętych

A potem był film. Znakomity scenariusz rozwinął się bardzo dobrze i dał o wiele lepszy efekt, niż scenariusz, na podstawie którego powstał remake nakręcony przez Carpentera. Jest to film czarnobiały, jak na swoje czasy bardzo sprawnie zrealizowany. Aktorstwo bardzo dobre, brak niepotrzebnych efektów specjalnych (może poza kilkoma katastrofami pojazdów i samolotów, świecących oczek oraz finałowego wybuchu stodoły). Akcja nie dzieje się tak szybko jak w remaku, mniej okrucieństwa, wracając do aktorstwa, to nawet chyba lepsze niż u Carpentera, film krótszy toteż brak wielu scen, co pozwala na dosadność i kunszt w wykonaniu wielu scen. Oglądając ten fil zauważyłem wiele scen, do których nawiązał David Himmerstein (scenarzysta remaku), z tym, że w remaku wypadły one o wiele gorzej. Od pierwszych minut film wciąga i choć wersja Carpentera też, to oryginał ma coś takiego, co dokładnie trudno określić, ale to coś sprawia, że ten film jest lepszy niż remake. Chwilami może się wydawać, że remake był niepotrzebny. Móżnaby też śmiało stwierdzić, że nadaje się on tylko dla fanów Carpentera. I choć sam się do nich zaliczam, powoli zaczyna przestawac mi się podobać remake, który nieporównywany wypada całkiem nieźle, i bardziej opowiadam się po stronie wersji oryginalnej. Zawsze jest wiadome z góry, że remake niemal nigdy nie przebije oryginału, ani nawet mu nie dorówna. Tak jet i w tym przypadku. Napięcie w czarno-białym oryginale budzono sugestywną atmosfera grozy, która z czasem, choć był to film krótki narastała. U Carpentera owe napięcie również jest, tyle że pan John zdecydował sie na potęgowanie tego napięcia poprzez efekty specjalne, które po dłuższym przyglądaniu się im można uznać za przesadzone. Nie podlega więc wątpliwości, że oryginał jest lepszy od remaku. Więcej ku temu argumentów chyba nie trzeba.

ocenił(a) film na 6
Shiloh

Szkoda, że dawno nie oglądałem remake'u "Wioski ...", ale pierwowzór nie zdołał w żaden sposób osłabić mojego uznania względem filmu Carpentera.

Niby akcja nie dzieje się tak szybko jak w remake'u, ale to tajemnicze zajście widzimy już na samym początku filmu, kiedy z nikim jeszcze nie sympatyzujemy. Podobnie jest z napisem wieszczącym koniec, który pojawia się zbyt szybko. Widać, że film miał być efektowny, a niekoniecznie klimatyczny.

W pierwowzorze pojawia się co prawda scena z gotowaniem sobie ręki, ale jest w taki sposób przedstawiona, że dość trudno się zorientować co właściwie bohaterka sobie robi. Znacznie lepiej ta scena została sfilmowana w remake'u, gdzie przynajmniej czuło się pewną bezwzględność dzieci. Z innych lepiej rozegranych scen ja bym wymienił scenę wielkiego snu, a zwłaszcza pokazanie wybudzającego się miasteczka oraz finałowe czytanie w myślach. Reszty nie jestem pewien, ale też bardziej spodobał mi się sposób poinformowania o sytuacji w świecie i pozbawienie głównych bohaterów wojskowych mundurów i manier.

W kwestii budowania napięcia, ja z kolei uważam że Wolf Rilla się nie spisał, gdyż tylko pierwsza scena takowe buduje. U Carpentera zaś wciąż wiemy, że dzieci są groźne i nie tylko ze słów, ale też i z ich czynów.

Nie zgodzę się też, że z góry wiadomo iż remake będzie gorszy od oryginału. "Mucha" Cronenberga, "Lolita" Lyne'a i stojący na poziomie oryginału a nawet ździebko wyżej "Ring" z USA. Wątpliwości zawsze się znajdą. :)

Nie liczę, że dojdziemy do wspólnych wniosków, bo prawda pewnie leży gdzieś pośrodku. Dla mnie akurat oryginał to nienajlepiej wykonany niezły film rozrywkowy.
Pozdrawiam.

ocenił(a) film na 9
Khaosth

Pozwolę sobie po dwóch latach wrócić do tematu. Otóż pare miesięcy temu przeczytałem powieść. Wybacz, że z góry będę spoilował, ale w tym przypadku nie widzę innego wyjścia.

Ani jedna, ani druga wersja (filmu Carpentera ostatecznie remake'iem jednak nazwać nie można), odbiega w znacznym stopniu od oryginału. Stało się jednak tak, iż chwilami bardziej wierna powieści jest wersja Rilli, a chwilami - wersja Carpentera. Sama powieść ma pierwszoosobową narrację i jej narratorem jest osoba, której (jak i wielu innych postaci) w obu wersjach nie ma. Narratorem owym jest przyszły, a potem już pełnoprawny mąż córki Profesora Zellaby'ego imieniem Alan (w wersji Rilli jest to szwagier Profesora). W ciążę zachodzą i żona i córka Zellaby'ego, ale Profesorowi rodzi się normalne dziecko, któremu ten nadaje imię David. Są też różni wojskowi, dzieci są sprytniejsze, niż w obu wersjach i jest ich znacznie więcej (z tego, co pamiętam, około sześćdziesięciu) Kilka z nich zostaje wywieziona poza Midwich w wieku niemowlęcym i traci swoje zdolności.
Najważniejsze w powieści nie jest jednak to, że należy pozbyć się dzieci. Chodzi o to, CZY należy się ich pozbyć. Pełno jest rozważań na temat ludzkiej etyki i czy można zgładzić dzieci. Jak mają się te prawa do istot z kosmosu, które nie mają uczuć i nie myślą człowieczymi kategoriami?

Ostatecznie treść powieści posłużyła jedynie za rdzeń do adaptacji, których tak naprawdę adaptacjami do końca nazwać się nie da.
Co zaś do samych filmów - dla mnie u Carpentera jedynymi dobrze grającymi aktorami byli Christopher Reeve (jako doktor Alan! Chafee i młody Thomas Dekker w roli uczłowieczonego Davida). Ponadto finałowa scena w stodole jest rzeczywiście lepiej przedstawiona (no i to finałowe ujęcie).

Tu pragnę dodać ( i wybacz, że znowu zaspoiluję), że w powieści scena wybuchu szpitala (nie stodoły) nie została pokazana. Wątku blokowania myśli również nie rozwinięto.

Pozdrawiam i liczę, że wybaczysz mi spoilery.