Więc tak: oryginału nie oglądałem, nie czytałem. Początek wyglądał bardzo intrygująco (to jak nagle wszyscy mieszkańcy wioski dosłownie padli na ziemię) i muszę przyznać, że film mnie wciągnął. Jednak po Carpenterze spodziewałem się trochę więcej.
Z minuty na minutę ogląda się to jak jakąś hybrydę pomiędzy "Children of the Corn" i "Invasion of the Body Snatchers". Znaczna różnica pomiędzy tamtymi a tym filmem polega na tym, że tutejsza zamknięta społeczność jest pokazana tylko w małym jej fragmencie (obserwujemy zaledwie małą grupę dzieci dotkniętych, nazwijmy to roboczo, "infekcją"). Pozwala to lepiej skupić się na tych konkretnych dzieciakach i tutaj należy powiedzieć, że spisały się one całkiem nieźle, a na pierwszy front wysuwa się oczywiście Thomas Dekker w roli Davida.
Z drugiej strony, tempo filmu mogło być momentami szybsze, bo w pewnym momencie film zaczyna już nudzić. Doskonale wiemy co jest grane, a scenariusz jakby nie poruszał się do przodu. Ale trzeba przyznać, że taki też urok filmów Carpentera, który skupia się głównie na tworzeniu specyficznego klimatu i powolnych ujęć, klimatycznych zdjęć. Tutaj jest nie inaczej.
Być może też trochę za dużo ostatnio naoglądałem się horrorów o małomiasteczkowych, tajemniczych społecznościach (głównie tych spod znaku "kosmici"), więc rozwiązania fabularne jakie zastosowano w tym filmie wydały mi się dość błahe i oczywiste. Nie udało mi się raczej znaleźć tu czegoś nieszablonowego i odkrywczego.
Zakończenie przez chwilę trzyma w napięciu i to właściwie tyle, bo również i ono było przewidywalne. Niemniej, jest to dość solidny film, ale w podobnej tematyce widziałem już lepsze. Aha, plus jeszcze za dobrą muzykę.
Moja ocena: 6/10.
Christopher Reeve świetnie zagrał, jednakże (i piszę to całkiem serio) już wkrótce po tym kosmici zemścili się na nim, paraliżując go od pasa w dół. Finałowa scena w stodole o wiele lepsza od tej z pierwszej adaptacji, a końcowy najazd na twarz Davida to mistrzowstwo (trzy mrugnięcia - czytaj: w pomiocie kosmitów rodzi się człowiek).