"Witaj, nocy" prawie od samego początku przypomina mi "Edukatorów". I tu i tam młodzi ludzie bawią się w rewolucję. Jednak tutaj jest to zabawa zupełnie na serio. Choć gryzą ich wątpliwości, niczym uparte bachory prą na przód ze swoim straszliwym planem. Gra wymyka się spod kontroli, a raczej okazuje się, że tej kontroli nie mieli nigdy. Są jak dzieci, które pożre matka-rewolucja. Niczym zahipnotyzowane żaby wiedzą, jaki czeka ich koniec, a jednak krok za krokiem zbliżają się do paszczy węża.
Terroryzm został tutaj odarty z propagandy amerykańskiej. Widzimy prawdziwych ludzi z krwi i kości. Mają oni swoje wątpliwości i lęki, a jednak nie potrafią się wyzwolić z ideologicznych więzów. Najbardziej dramatyczna jest końcówka, kiedy wyraźnie widać pragnienie uwolnienia się od tego wszystkiego, a jednak brakuje siły, brakuje woli.
Po głosach zachwytu jakie do mnie dotarły spodziewałem się filmu co najmniej tak dobrego jak "Czas religii". Niestety prawdziwa psychologia została tutaj zastąpiona przez sugestywne, acz jednak niewiele wnoszące zbliżenia oczu. Jest sporo aluzji choćby do spiskowych teorii związanych z uprowadzeniem Moro, ale są one dość delikatne i większość widzów nie znających tematu zupełnie ich nie zauważy. Film jest ciekawy, jednak jak dla mnie jest on pusty i w ostatecznym rozrachunku mało zapadający w pamięć.