Dobrze, że jest, ze powstał. Podobnie jak „Katyń” przywołuje zdarzenia, które mogłyby zostać zapomniane, gdyż przez wiele lat były przemilczane i pomijane w historycznej narracji o losach Polski.
Chyba najważniejszy zarzut. Brak wyjaśnienia przyczyn, źródeł eksplozji agresji, nienawiści w tak czystej, naturalnej postaci wśród społeczności ukraińskiej na Wołyniu. Jeśli ktoś zna relacje świadków, czytał wspomnienia ten wie, że skala bezinteresownego, zwyrodniałego okrucieństwa Ukraińców zaskoczonych było wielu miejscowych Polaków. Skąd, dlaczego w naszych sąsiadach, znajomych, których mijamy codziennie na ulicy budzi się tyle apokaliptycznego bestialstwa? To był proces, powolny, stopniowy tworzony przez ludzi, słowa, sytuacje, wydarzenia. Niczym w nomen omen filmie wśród codziennego życia, zwykłych obowiązków powoli narastało napięcie i niepokój. W sercach pojawiała się nieufność, fałsz i kłamstwo coraz częściej skrywa się za pozornie szczerymi relacjami.Tego w filmowej opowieści zabrakło. Zamiast wrześniowej tułaczki żołnierzy kilka scen z życia na Wołyniu w latach trzydziestych za wojewody Henryka Józewskiego, osadnictwa wojskowego, w czasach wsi cichej, wsi spokojnej. Zabrakło korzeni...
Drugi zarzut. Fragmentaryczność, chaotyczność dokonywanych rzezi. Niespójność obrazu. Mamy XXI wiek, pewne granice zostały dawno temu przekroczone. Człowiek w mediach społecznościowych wręcz z perwersyjną przyjemnością obnaża się i podgląda innych, trudno o oburzenie, skandal. Wszystko zostało już opowiedziane i przedstawione. Pozostaje niezdrowo podsycana, ciągle szukająca nowych wrażeń ciekawość. Dobrze, wyraziście przedstawiona scena rzezi z drobiazgowym pokazaniem śmierci głównych bohaterów zdobyła by uznanie i przyciągnęła przed ekran pokolenie współczesnych 15, 20 latków. Zabrakło kamery zalewanej krwią, pociętych, urwanych kończyn, odciętych uszu, podcinanych gardeł, wyciąganych wnętrzności z rozciętych brzuchów, wyłupywanych oczu, zdzieranej skory. Rytualnych, transowych scen zbiorowego zabijania, gdzie pierwotne, bezkarne okrucieństwo wręcz zaślepia ludzi w masowym szale mordowania. Zabrakło narracji atrakcyjnej dla młodego widza, kultowych scen, które byłyby chętnie i często przywoływane podczas towarzyskich spotkań.
Trzeci zarzut. Słabość narracji. Częściowo usprawiedliwiona, gdyż, aby stworzyć epicki, wielowątkowy obraz, gdzie jednym z bohaterów jest bohater zbiorowy, grupa, wspólnota społeczna potrzeba kilku wyjątkowych scenarzystów. Jest w miarę dobrze przedstawiona złożona historia Wołynia, historyczne fakty, suche niczym przysłowiowy suchar. Kolejne armie wkraczające na te ziemie i je opuszczające, zmiany jakie przynoszą następujące po sobie okupacje, jedna „czerwona”, druga „brunatna”, dramat ludności żydowskiej, jeśli odwołać się do danych statystycznych wymordowanej na tej ziemi w dwukrotnie większej liczbie, jest tez najmniej spójnie przedstawiona historia miejscowych Ukraińców. Zabrakło emocji, wyrazistych, z krwi i kości bohaterów, przysłowiowych Azji Tuhaj-Bejowiczów Mellechowiczów, Wołodyjowskich i Zagłobów, sienkiewiczowskiej potoczystej, wartkiej opowieści. Pozostaje prosta, wiejska dziewczyna, bierny świadek tamtych wydarzeń, obserwator, który za pozorną maską obojętności skrywa bezradność prostego człowieka zagubionego pośród przerastających go wydarzeń wobec których jest tak naprawdę bezsilny.