Powiedzcie mi z czego wynika wszechobecny zachwyt nad tym filmem? Zawsze staram się tkwić w swoim zdaniu, ale od początku się zastanawiam, czy oglądaliśmy ten sam film. Jeżeli nie wynika to z tego, że 95% osób oburzających się na to, że "Wołyń" prawie nic nie zdobył na festiwalu, nie oglądało go, to ja już nie wiem z czego…
1. PRZEDE WSZYSTKIM: Mam nadzieję, że w wersji kinowej będą polskie napisy. Udźwiękowienie było w porządku, ale gdyby nie angielskie napisy, to nie zrozumiałabym 3/4 dialogów, czy pieśni. Wynika to z kresowej mowy, którą trudno było zrozumieć (pomijam fakt, że raz aktor mówił czysto po polsku, żeby zaraz nagle zacząć "zaciągać").
2. Początek ciekawy, pozwalający w niezwykły sposób przenieść się w ówczesne realia. ALE: godzinne nieustanne śpiewy nie pozwalały już później skupić mi się na czymkolwiek. Myślałam tylko, kiedy one się skończą.
3. Dziwny montaż, nagle dziwne ucięcia w ujęciu, wyglądało to jakby kopia była wadliwa i się po prostu czasami ścinała. Pomijam, że w niektórych momentach wyglądało to, jakby było montowane na ostatnią chwilę, niedopracowane.
4. Co do drastycznych scen: nie było ich wiele. W dzisiejszym kinie zdarza się ich o wiele wiele więcej, aczkolwiek tu wzmacnia je cały kontekst z tyłu głowy. Przyznam, że jak mam mocne nerwy, to za pierwszym razem zachciało mi się po prostu wymiotować, jedną scenę wciąż mam w pamięci, ale naprawdę nie było tego dużo. Mam tutaj mieszane uczucia - z jednej strony dobrze, że nie Smarzol nie przesadził, ale z drugiej wydaje mi się, że aby wpłynąć na "dzisiejszego" widza, powinno być pokazane więcej, dosadniej. W każdym razie nie jest to minus, tylko subiektywna opinia.
5. GŁÓWNA BOHATERKA: Zagrała dobrze, ale w moim odczuciu ujawnia się tutaj największa wada filmu - brak identyfikacji z bohaterem. Na początku niby się o nią martwisz, co będzie. Cieszysz się, że jakoś jej powiedzmy wychodzi. Ale szybko tracisz tę więź. Powiem szczerze, chyba pierwszy raz złapałam się na tym, że chciałam, żeby coś jej się wreszcie stało. ANI RAZU NIE ZACISNĘŁO MI SIĘ GARDŁO, kiedy coś jej groziło, nie było myśli "nie idź tam".
6. ZAKOŃCZENIE: Nie wiem, końcówka była po prostu dziwna. Nienawidzę, jak coś jest podane na tacy, ale tutaj po prostu nie wiem, co się wydarzyło - tak to było dziwnie zmontowane.
Reasumując:
Na razie tyle. Pragnę podkreślić, że jestem ogromną fanką Smarzowskiego. Bardzo bałam się iść na film, nastawiałam się, że będzie to dobre kino. Zawiodłam się. Uważam, że warto iść na niego jak najbardziej, ale ten film jest po prostu "ok", nie nazwałabym go dziełem wybitnym. A, i oczywiście są również plusy tej produkcji, ale i tak nie równoważą się one z minusami.
Dziękuję za przeczytanie i zapraszam do dyskusji. Pozdrawiam.
Cześć. Z tym zachwytem to chyba nie jest tak, że absolutnie każdy się tym filmem zachwyca. Przy okazji, przy jakiej scenie chciało Ci się wymiotować? Spokojnie, możesz zaznaczyć jako spoiler. Ja akurat zbytnim fanem Smarzola nie jestem. Wiesz dlaczego? Z tego samego powodu o którym napisałaś. Nigdy nie czułem jakiekolwiek identyfikacji z którymś z głównych bohaterów jego filmów. Obojętnie kogo byś nie wymieniła. Fakt, Smarzowski jest niewątpliwie zdolny, czuje kino, ale... No właśnie, jest spore "ale". Jego filmy to tak naprawdę wyłącznie forma, dopieszczona, wycyzelowana ale brak w niej duszy, tego czegoś za co kocha się filmowych bohaterów lub chociaż lubi. U Smarzowskiego tego w ogóle nie ma.
Generalnie, bardzo lubię reżyserów, którzy opowiadają. Smarzowski nie umie opowiadać. On tylko pokazuje.
Ale dlaczego od razu Frank Capra? Fellini np. umiał świetnie opowiadać, (jak mu się chciało), No a Tarkowski? No wiesz co? Tarkowski był przede wszystkim filmowym poetą, Dostałby naprawdę ciężkiej gorączki od dosłowności kina Smarzowskiego.
Znamienne jest to, że uważana przez wszystkich za najlepszy film Smarzola czyli "Róża" jest jedynym do którego on sam nie napisał scenariusza. I w "Róży" mamy opowieść, prawdziwą, poruszającą... W "Weselu", w "Domu Złym" w "Drogówce" nie mówiąc już o tym nieszczęsnym nocnym aniele jest tylko forma.
Czyli ten film nie jest aż tak wstrząsający jak nr 1 o II wojnie światowej "Idź i patrz" 1985. Szkoda, bo okazja była.
Cóż ja też lubię twórczość Smarzowskiego. Zwłaszcza cenię do za Wesele 2004, Dom zły 2009, Róża 2011.
Dużo mniej przypadły mi do gustu Drogówka oraz Pod mocny aniołem.
Liczę na to, że Wołyń okaże się dla mnie tak dobry jak najlepsze jego filmy jakie wymieniłem albo nawet lepszy.
Nigdy ten reżyser nie nakręcił tak długiego filmu więc mam spore oczekiwania.