"Wołyń" to wybitne kino, "Znachor" z Bińczyckim przez wielu określany jest jako kicz. Akcja obu filmów rozgrywa się na kresowej prowincji, ale tylko w tym drugim przypadku to widać i słychać. Aktorzy w "Wołyniu", skądinąd dobrzy, wieśniaków z Kresów grają tak samo, jak robią to na co dzień w swych warszawskich teatrach: po inteligencku. Może to i lepiej, bo nieudolne próby "zaciągania" po kresowemu mogłyby ten film bardzo zepsuć.
To jest niestety mankament współczesnych polskich produkcji: aktorzy i scenografowie nie potrafią oddać brudu i prawdziwego wieśniactwa. Szkoda. Sytuacja może być do uratowania, jeżeli pedagodzy na uczelniach teatralno-filmowych się nad tym pochylą.