POST MOŻE ZAWIERAĆ FRAGMENTY ZDRADZAJĄCE FABUŁĘ itd…
Dziś, po wczorajszym, wieczornym seansie, czuję się trochę bardziej struty, niż opuszczając kino…
Generalizując jednak najbardziej jak się da: czy film mi się podobał? Owszem. Czy wgniótł mnie w fotel przekazem? Raczej nie.
I teraz oczywiście mogę sobie główkować, dlaczego nie. Zapewne jest to wypadkowa kilku kwestii – jakiejś tam znajomości tematu, relacji świadków i publikacji na temat Wołynia, lektury "Nienawiści", zdjęć pokazujących efekt zastosowania narzędzi rolniczo-gospodarczych na człowieku.
Budując sobie obraz na podstawie słowa pisanego i widząc fotografie czuję się źle. A jako, że ów obraz w mojej głowie już zagościł, co takiego musiałby przynieść film, aby mu choćby dorównać? Czy należało pokazać więcej "sieczki" nie narażając się na zarzut zbytniego epatowania przemocą? A może to nie kwestia "ile", tylko "jak"? Niby sceny w filmie obrazowały prawidłowo zbrodnie. Ujęcie pokazujące zmasakrowane ciała – efekt nocnych harców banderowców we wsi – powala. Jednak same akty przemocy… jakby nie do końca wiercą dziurę w głowie widza tak jak wiercić powinny… Chyba…
By nie być gołosłownym - pamiętam jakie wrażenie wywarła na mnie scena gwałtu w "Nieodwracalnym", jak nie miałem ochoty odzywać się po projekcji Gibsonowskiej "Pasji". Oczywiście należy zachować proporcje między wydarzeniami pokazanymi w wymienionych filmach a obrazem Smarzowskiego. Choć z drugiej strony moje własne pozycjonowanie gwałtu i biczowania względem wypruwania flaków żyjącemu człowiekowi nie do końca mi odpowiada.
Podsumowując powyższy wątek dotyczący obrazowania przemocy w "Wołyniu"…
Genocidum atrox, Ludobójstwo okrutne, z którym (obok bodaj Rwandy '94 i holokaustu) mamy do czynienia na Wołyniu w czasie wojny nakazuje, moim zdaniem, pełne, dosłowne i bezkompromisowe ukazanie bezmiaru zła. Bo gdy mamy do czynienia ze złem i okrucieństwem w najczystszej postaci, w najwyższej formie, wszelakie niedomówienia, niedosłowności i dystans w przekazie są uchybieniem moim zdaniem. Tym umęczonym ludziom należy się to, aby ich historię przekazać w filmie. W sposób jak w opracowaniach. Jak na starych fotografiach. Czy "Wołyń" tak (tyle) to (tego) pokazuje?
Oczywiście świadom jestem, że tyle zdań na ten temat, ilu widzów…
Nawiązując do powyższego jak i bardziej ogólnie – brakowało mi też trochę gęstości klimatu. Tej "zupy" do której człowiek wrzucony był oglądając "Wesele" czy "Dom zły". Chyba zbyt dużo oddechu w "Wołyniu", zbyt mało duszności. Może to kwestia aktorów (pomijając głównych), może montażu.
Nie wiem też, czy rwany scenariusz oraz rwane i chaotyczne ujęcia zrobiły filmowi dobrze.
Powyżej trochę marudzenia, jednak w ogólnym odbiorze film dobry, być może bardzo dobry. Długo czekałem na TEN temat, w dodatku u TEGO reżysera. Świetna gra aktorki grającej Zośkę. Film opowiada o tym, o czym miał opowiadać. Do kina – marsz!
I po co zdradzasz jak jeszcze nawet dvd ripa nie bylo, poczekaj kilka miesiecy do cholery
jestes frajerem bo placisz, hehe chlopie w kinie masz gorszy obraz niz na dvd, wyblakly w dodatku glowa boli od patrzenia w gore , w domku nie musze sluchac prostactwa:)
Film wywarł na mnie olbrzymie wrażenie jak żaden wojenny film wcześniej. Po Liście Szindlera ani po Pianiście nie miałem takiego uczucia jak po tym filmie. Ciesze się ze zyje w tak spokojnych (póki co) czasach. Uważam że narzekanie na to że jem chleb, który jest suchy, albo obiad który jest zimny, jest grzechem teraz dla mnie i nawet takie rzeczy mi teraz przez myśl nie będą przechodziły.
Ano. Człowiek, zastanowiwszy się nad pewnymi fragmentami historii ludzkości, w tym tej najnowszej, nie ma prawa nie doceniać tego, co ma.
Jeśli coś ma.
Żyjesz w spokojnych czasach?! Człowieku, rozejrzyj się dookoła. Moja babcia w czasie wojny tez żyła dla niej w spokojnych czasach, nic się w ich wiosce niby nie działo (bieda taka sama jak przed wojną, po wojnie było jeszcze gorzej), podczas gdy 200 km dalej zrównano z ziemią Warszawę. Wszystko zależy od odpowiedniej perspektywy