Miłym gestem było zwrócenie się do Polaków, którzy wywiezieni zostali z Lwowa do Wrocławia, piosenka, nawiązująca do pochodzenia dziadka Staszka ;) leciała już na samym początku filmu. Podobało mi się to kpienie z neonazistowskich braci (zapewne z rodziny DDA/DD- młodszy kozak, ale jak wystrzeliła broń, to padł na ziemię kuląc się i bojąc), że mieszkają w niemieckim Wrocławiu i czują się pro Polakami, lepszymi od każdego, a tak naprawdę, to historycznie nie są u siebie.
Z Wrocławia, miasta multi-kulti, główni bohaterowie (zapewne, bo zakończenie nie było zamknięte), wyjechali do Ameryki, gdzie tak naprawdę żadna nacja nie jest u siebie.
Podobały mi się tez inne smaczki.
Jak cygańska magia objawiona tuż po spożyciu grzybów.
Rozmowy z plakatem dzieciaka, który stracił rodziców i nie miał nikogo, kto pomógłby mu się odnaleźć w świecie poza dziadkiem z innej epoki.
Kiedy chcieli, żeby młody wyparł się polskości, a z tyłu odezwał się Ukrainiec i dostał w mordę ZA WOŁYŃ.
Że "ci dobrzy niebiescy" mieli powiązania z grupą przestępczą, stąd brak zainteresowania sprawą podpalenia altanki z pijanym dziadkiem w środku.
MŁODY CYGAN i hwdp, jak na luzie palił papierosy i prowadził auto.
Ładnie nagrana (och, ten Wrocław!), baśń o miłości. Szukanie na siłę odpowiedzi "a jak on mógł przeżyć jak mu się strzeliło prosto w serce?!!" jest nie na miejscu. :)