z blizną pod czaszką, stylówa pato, wrocławski west coast aus der gotenhafen, a niedługo w całej polsce, cały czas se zwiększa tempo, łasi się i kokietuje, tu podcytuje, tam przyparafrazuje, idą ciągi teledysków i wyskoki wrażeniowe, wyrzuty efekciarstwa bardzo są wysokie, ale co z tego zostaje po tym jak ochłoniesz?
kino bez ambicji albo z jedną tylko ambicją - ambicją dobrze podrasowanej fasadowości.
nie chciałbym być złośliwy, ale tytuł tego filmu jest wyjątkowo adekwatny do jego zawartości - ale na niekorzyść. po pierwsze - zdradza wzorzec, niepotrzebny, mysi komplex; po drugie pierwsze - spalszcza go, ale w taki sposób, że wzorzec przebija, czyli nieudatnie.
(shame on you, synu)
oryginalne wtórne kino - acz z poziomem naiwnej banalności zbyt dużym nawet jak na romantyczną bajedę do której aspiruje - niemal w całości ukształtowane na bazie zapożyczeń. dziecko wielu estetyk i monstór frankensteina, w którym co ładniejsze wszywki mięsa pochodzą skądinąd.
(ładnie przykrojone i dopasowane, owszem, nie powiem, postarał się ajgorek i warunki pogodowe były sprzyjające) (choć kolejny a niemiecki geniusz lingwistyczny lepiony na obraz i podobieństwo niejakiego hansa landy to coś ponad moje siły)
jakkolwiek po Hardkor Disko und Ślepnąc od Świateł jeszcze się wahałem, teraz nie mam wątpliwości:
największym mankamentem kina skoniecznego jest to, że nie grawituje ono w stronę własnej wizji - pozostając na poziomie szpanerstwa i bajerki.