Gdybym chciał być łagodnym w ocenie tego filmu, powiedziałbym, że jest to całkiem pesymistyczna antyutopia w stylu orwellowskiego "1984". Jeśli mam być szczery, to powyższe zdanie jest sporym naciąganiem. Owszem mamy tutaj do czynienia z systemem totalitarnym, który właśnie ulega transformacji. Jedna formacja przejmie władzę od innej. Szarym obywatelom nic a nic się nie polepsza. Film jednak wygląda raczej na komunistyczną propagandówkę udającą film niezależny, która ma ostrzegać przed wstępowaniem do pewnej chińskiej sekty religijnej. Może się mylę. Jednak jeśli się mylę, to znika w tym momencie jedyne sensowne wytłumaczenie tego filmu.
"Wszystkie przyszłe imprezy" pozuje na obraz artystyczny, który zamiast wykładać wszystko kawa na ławę operuje milczeniem i symboliką. Jednak jest to tylko poza i do tego bardzo kiepska. Film jest raczej zbiorem bełkotliwych scen, które z trudem układają się w sensowną całości. Raz po raz pojawiają się wątki poboczne, które nie mają dla historii większego sensu i o których sam reżyser szybko zapomina. W scenariuszu króluje chaos i brak koordynacji, jakby twórcom bardziej zależało na pokazaniu świata antyutopii, niż na opowiedzeniu historii.
W sumie było to wielkie rozczarowanie i zupełnie nie dziwię się tym, którzy opuści salę przed końcem projekcji. Nic ciekawego ich nie ominęło, za to tych co pozostali (w tym mnie) być może wiele ciekawszych rzeczy ominęło.