a mówią, że nie warto uczyć sie historii :P. z moim przedmowca sie nie zgodze - nie wszystkie filmy musza byc robione tylko po to, aby wzruszyc odbiorce. czasami sa robione po to, aby to odbiorca znalazl w nich to, co jego osobowosci odpowiada najbardziej!
"a mówią, że nie warto uczyć sie historii"
A kto tak mówi? To interesujące. ;-)
Pewnie najlepiej byłoby oddać głos Autorowi słów, do których się odnosisz. Ale skoro to forum, to niech i mnie będzie wolno wcisnąć swoje trzy grosze. Myślę, że w odniesieniu do wytworów sztuki filmowej słowa "wzruszający" można używać w dwu znaczeniach: szserszym - 'poruszający', i węższym - tym stndardowym. No i jeśli mowa o tym pierwszym, to chyba zgodzimy się, że sztuka po to jest, by poruszać (inaczej: dostarczać wzruszeń) - estetycznie, emocjonalnie i na jakie tam jeszcze inne sposoby. Jeśli przygotowani jesteśmy do jej odbioru, a pozostawia nas obojętnymi, to marna to sztuka. Co do drugiego "wzruszające", to z całą pewnością nie wszystkie filmy są robione po to, by wzruszać w tym sensie, ale równie niemal pewne jest to, że w przypadku tego konkretnego filmu takie właśnie intenecje przyświecały twórcom, przynajmniej w przypadku niektórych scen. Taki ich zamiar rzeczywiście z niektórych scen przebija, a że zrealizować się go za bardzo nie udało, może jakoś tam świadczyć fakt, że ani dla Hawkinsa, ani dla mnie takimi się one nie okazały.
Kolega nie powiedział, że wszystkie filmy są robione po to by wzruszyć. Mogą być rozbione z różnych powodów, ale nie wszystkie będą dobre. I padła tylko teza, że ten jest zły. Tylko o to chodziło. Chyba...
"czasami sa robione po to, aby to odbiorca znalazl w nich to, co jego osobowosci odpowiada najbardziej!"
Jasne, ale to, że ktoś się w jakimś filmie ondajduje, nie czyni go jeszcze dobrym. Podobnie jak to, że ktoś się w nim nie odnajdzie, nie oznacza, że jest kiepski. :-)
Witam
Jak już Klee zauważył, jest to forum, więc i ja pozwolę sobie na wtrącenie swoich "trzech groszy". Drogi Klee, pozwolisz, że odniosę się do Twojej wcześniejszej wypowiedzi:
"Nie za bardzo wiadomo, o czym to ma być, o kim, po co. Czyja historia jest opowiadana, jaka to historia, jakie treści chce się zakomunikować widzowi, opowiadając tę historię? Bo jeśli miałoby to być tylko to, co na ekranie, to byłby to tylko banał i pomieszanie. "
Jak wiadomo, film ten powstał na podstawie książki J.S. Foer'a i jest z nią bardzo ściśle powiązany, dlatego oglądanie go bez uprzedniego zapoznania się z książką jest według mnie trochę bezcelowe, bo pozostawi w oglądającym uczucie niezrozumienia, niedosytu i pomieszania. Zawarte w książce wątki zostały potraktowane dosyć wybiórczo i skrótowo, lecz - moim zdaniem - nie zaszkodziło to filmowi, który zachowuje niesamowity klimat książki. Mówiąc językiem ekonomii - film i książka nie są dobrami substytucyjnymi, lecz komplementarnymi, dlatego nie wyobrażam sobie, aby można było zrozumieć przesłanie filmu bez przeczytania książki.
Oczywiście nie każdemu takie kino musi się podobać i nie zamierzam przekonywać nikogo, ani oceniać na podstawie jego gustu, lecz stwierdzenie:
"a że zrealizować się go za bardzo nie udało, może jakoś tam świadczyć fakt, że ani dla Hawkinsa, ani dla mnie takimi się one nie okazały"
jest trochę naciągane, bo raczej trudno jest uznać zdanie dwóch osób za miarodajną ocenę filmu :) ale, jak już wspomniałam, macie prawo do takiej opinii - w końcu to nie jest portal tylko dla bezkrytycznych wielbicieli filmów.
pozdrawiam
Skoro odpowiadzasz na mój wcześniejszy post, to lepiej by może było zrobić to tam, gdzie go zamieściłem (łatwiejsze by to było w odbiorze), ale jeśli wolisz tutaj, niech będzie i tutaj. :-) Ewentualnym Czytającym podaję link: http://www.filmweb.pl/Wieje,nud%B1%21%21,Jest,taki,mydlany%2C,%BFe,a%BF,szczypie ,w,oczy%21,temat,Topic,id=435158 [www.filmweb.pl/Wieje,nu...]
"Jak wiadomo, film ten powstał na podstawie książki J.S. Foer'a..."
Bardzo to jest perswazyjne ;-), ale nie, nie wiadomo, mnie wiadomo nie było.
"(...) i jest z nią bardzo ściśle powiązany, dlatego oglądanie go bez uprzedniego zapoznania się z książką jest według mnie trochę bezcelowe, bo pozostawi w oglądającym uczucie niezrozumienia, niedosytu i pomieszania. Zawarte w książce wątki zostały potraktowane dosyć wybiórczo i skrótowo, lecz - moim zdaniem - nie zaszkodziło to filmowi, który zachowuje niesamowity klimat książki. Mówiąc językiem ekonomii - film i książka nie są dobrami substytucyjnymi, lecz komplementarnymi, dlatego nie wyobrażam sobie, aby można było zrozumieć przesłanie filmu bez przeczytania książki."
Jasne, książka i jej ekranizacja, czy też film i napisana na jego podstawie książka, nie są ekwiwalentami, to oczywiste. Nie znaczy to jednak, że są od siebie zależne, że jedno nie istnieje bez drugiego. Wręcz przeciwnie, są bytami samodzielnymi (powstają niezależnie i niejako w zamian), choć istnieją między nimi oczywiste związki, a niekiedy i zależności. Ale nawet jeśli się jakoś tam - no niech będzie - uzupełniają w wyjątkowych przypadkach, to nie znaczy to porzecież, że jedno jest immanentną częścią drugiego. Jeśli zaś, jak piszesz, ten konkretny film bez książki nie istnieje, jest niepełny, to znaczy właśnie, że to po prostu nieduany film. No chyba, że twórca miałby taki zamysł, żeby stworzyć utwór dwudzielny: książko-film, ale o czymś takim jeszcze nie słyszałem, bo to kiepski byłby chyba pomysł. ;-) Jeśli natomiast ktoś robi na podstawie książki film, który trzeba tą książką i tak uzupełnić, to pytanie - po co robi? I czy aby na pewno tak było w tym przypadku. Czy reżyser gdzieś o tym mówi, czy film jest sprzedawany razem z książką? Jeśli zaś miałaby być to taka jego filmowa interpretacja książki, to zdecydowanie zbyt nieokreślona to intepretacja, taka nieskomplikowana a rozłażąca się mimo to.
Przesłanie filmu - myślę - trudne do uchwycenia nie jest, bo ani ono skomplikowane, ani w sposób wymagający zaprezentowane. Na dodatek, jak już pisałem, zostaje podane expressis verbis na końcu, co aż boli i co zresztą pokazuje tylko, jak jest banalne lub jak je realizatorzy banalizują. I jeśli o to chodzi, że w książce jest ono inne lub bardziej intersujące, to nie znaczy wcale, że książkę trzeba przeczytać, by je uchwycić, tylko oznacza to, że film jest nieudany właśnie. Tak to widzę. Kiedy piszę więc, że nie wiadomo, co twórcy chcieli przekazać, to nie mam na myśli tego, że ów przekaz jest trudno uchwytny, tylko że zrobili to w sposób nieumiejętny, że rozłazi im się on.
"(...) lecz stwierdzenie: (...) jest trochę naciągane, bo raczej trudno jest uznać zdanie dwóch osób za miarodajną ocenę filmu :)"
Jasne, że odwoływanie się do czyichś opinii jest naciągane (chociaż jeśli wziąć pod uwagę, że jestem osobą skłonną do wzruszeń, to nie tak znów bardzo ;-)).Dlatego napisałem, że nasz brak wzruszenia "jakoś tam świadczy", a nie, że "dowodzi". Zrobiłem to z lenistwa. ;-] Nie chciało mi się dokonywać analizy, która by wykazała, że reżyser próbował zawrzeć w określonych scenach "potencjał wzruszenia widza", ale zrobił to nieumiejetnie - ten potencjał tylko potencjałem zostaje, nie oddziałuje, wzruszenia nie wyzwala, nie aktualizuje się. Ale oczywiście można by to zrobić, taką analizę. Nie jest tak, że to pozostaje nieuchwytne, że jesteśmy zdani na intuicyjną jedynie percepcje tego. Szczególnie wdzięczna byłaby tu kulminacyjna scena pożegnania, jak sądzę.
Piszesz, że nie chcesz przekonywać. No i dobrze, nie przekonujmy się. Ja tego nie lubię. Nawet rozmawiać o filmach w sposób oceniający nie lubię (co nie znaczy, że mi się to nie zdarza ;-)), lubię o nich rozmawiać po prostu. Widzę, że masz ten film w "ulubionych". Ja w swoich też mam wiele takich, które wcale nie są dobre. Przecież lubimy filmy, robią one na nas wrażenie, z różnych powodów, często bardzo osobniczych, nie tylko dlatego, że są wielkimi dziełami w dziejach kinematografii. :-)
Pozdrowienia odwzajemniam! :-) A moja ogólna myśl jest tak, że bornienie filmu tym, że książka, której jest ekranizacją, jest dobra, stanowi jednak pewną ekwilibrystykę. ;-)
Wiem, że zrobiłam trochę bałaganu, ale - podobnie jak Ty - zrobiłam to z lenistwa, bo początkowo nie miałam zamiaru komentować tamtego postu, ale po przeczytaniu, tego, co napisałeś w tym miejscu, zmieniłam zdanie i postanowiłam, ze tez coś od siebie napiszę.
Być może przesadziłam trochę z tą komplementarnością filmu i książki, ale wyznaję zasadę, że w przypadku ekranizacji, wypowiadanie się na temat filmu, bez uprzedniego przeczytania książki nie powinno być aż tak krytyczne, jak Ty to zrobiłeś, ponieważ nie masz mozliwości porównania. Bardzo upraszczając - twierdzisz, że film jest nieudany, bo Cię nie wzruszył i był różny od Twoich wyobrażeń, a to z kolei jest bardzo subiektywna ocena.
Przyznaję, że masz rację mówiąc, że:
"bornienie filmu tym, że książka, której jest ekranizacją, jest dobra, stanowi jednak pewną ekwilibrystykę"
Mea culpa, bo z kolei moim zamysłem było pokazanie, ze film ten jest naprawdę dobrym uzupełnieniem książki (która jest bardzo dobra i warta przeczytania), co chyba nie za bardzo mi wyszło :) Niestety nie potrafię być aż tak obiektywna, żeby nie stanąć w obronie mojego ulubionego filmu, który wywarł na mnie duże wrazenie (może to za sprawą wcześniej przeczytanej książki, może nie, ale czy to ważne?). Nie jest on co prawda arcydziełem kinematografii, ale nie jest tez aż tak bezwartościowy, za jaki go uważasz. Ale, jak juz wcześniej pisałam, przekonywać nikogo nie mam zamiaru :)
Nie wiem czy ktokolwiek lubi być przekonywany - mamy zbyt wysokie pragnienie poszanowania naszej prywatnej wolności, a jak się jeszcze do tego dołoży egoistyczne samouwielbienie i przekonanie o własnej nieomylności, to czasem az strach się odezwać, żeby nie zostać zmieszanym z błotem. Dlatego cieszę się, że masz podobne zdanie na ten temat.
Jeśli chodzi o "ulubione", to nie mam tam jakichś arcydzieł sztuki filmowej, tylko filmy, które darzę sentymentem, które mnie wzruszyły, które oglądałam po kilka razy, które po prostu lubię i nie wstydzę sie do tego przyznać (co nie znaczy, że ambitniejszego kina nie oglądam :) ale rzadko kiedy ambitny film chwyta za serce i sprawia, że się chce go jeszcze raz obejrzeć. :)
"Być może przesadziłam trochę z tą komplementarnością filmu i książki, ale wyznaję zasadę, że w przypadku ekranizacji, wypowiadanie się na temat filmu, bez uprzedniego przeczytania książki nie powinno być aż tak krytyczne, jak Ty to zrobiłeś, ponieważ nie masz mozliwości porównania."
No tak, ale nie muszę jej mieć. Ja cały czas utrzymuję, że jedno nijak się ma do drugiego, że nie trzeba książki czytać, nie trzeba nawet wiedzieć o jej istnieniu, by na temat filmu zabierać głos, oceniać go. Nijak ma się książka do filmu tylko na płaszczyźnie wartościującej naturalnie. Bo tak poza tym, to książka, a także inne elementy, w których film zostaje osadzony, bardzo mogą o nim wiele powiedzieć i stanowić interesujące tropy przy jego intepretacji. Tak sobie teraz przypomniałem... "Dead ma walking" - jedene z moich ulubionych filmów. Książki nie czytałem i chyba czytać nie chcę. Nawet ostatnio była na Allegro, ale nie kupiłem. :-)
"Bardzo upraszczając - twierdzisz, że film jest nieudany, bo Cię nie wzruszył i był różny od Twoich wyobrażeń, a to z kolei jest bardzo subiektywna ocena."
No nie, uważam go za słaby z innych powodów. Pisałem o nich w pierwszym poście (którego tu nie ma ;-)), Bardzo upraszczając zaś ;-) - chodziło o to, że jest niespójny i że reżyser ślizga się po powierzchni problmów, które chce poruszyć, zamiast pójść w głąb. No i to jeszcze, że film jest jednak po hollywoodzku zrobiony. Ale żeby to miało go czynić bezwartościowym, to nie, tego nie stwierdziłem. A o wzruszeniu szepnąłem słów kilka w odpowiedzio na post Violet Pill. Ale realizowalność lub nie tego - jak to określiłem - potencjału wzruszenia o tyle jest niesubiektywna, że daje się jakoś tam opisać, podobnie jak inne tego typu kategorie: komizm, brutalność itp.
Zaś wyobrażeń na temat filmu żadnych nie miałem, bo nie wiedziałem zwyczajnie, po co sięgam, kiedy przystąpiłem do jego oglądania. :-) Nastawienie zaś miałem pozytywne, bo to jeden z "ulubionych" człowieka, w którym jestem po uszy zakochany. ;-)
"Nie wiem czy ktokolwiek lubi być przekonywany - mamy zbyt wysokie pragnienie poszanowania naszej prywatnej wolności, a jak się jeszcze do tego dołoży egoistyczne samouwielbienie i przekonanie o własnej nieomylności, to czasem az strach się odezwać, żeby nie zostać zmieszanym z błotem."
Ja lubię. Możesz wtedy poczuć, że jesteś człowiekiem. Największe zmiana moich przekonań (przemienienie wręcz, powiedziałbym ;-)), to było odrzucenie paradygmatu kognitywistycznego na rzecz strukturalizmu w mojej pracy. Jak myślę teraz o sobie jako kognitywiście, to tak jakbym o innym człowieku myślał. Zabawne to dosyć, zmiana bardzo zasadnicza. :-) Otwartość jest przecież jednym z wykładników naszego człowieczeństwa, nie? Choć spójność poglądów również, a obie te materie wzajemnie się znoszą. A filmowo to się też do wielu rzeczy dawałem przekonywać, ale łatwo to nie idzie. ;-)
I ja dopowiem.
W ramach uzupełnienia mojej wypowiedzi na temat historii: uwierzcie, że historia jest uosobieniem nienawiści wielu młodych ludzi!
"Co do drugiego "wzruszające", to z całą pewnością nie wszystkie filmy są robione po to, by wzruszać w tym sensie, ale równie niemal pewne jest to, że w przypadku tego konkretnego filmu takie właśnie intenecje przyświecały twórcom, przynajmniej w przypadku niektórych scen"
Jeśli chodzi o tę część Twojej wypowiedzi to zgadzam się z nią zupełnie. Produkcji tylko niektórych scen przyświecał cel "wyciśnięcia łez". Rzeczywiście niektóre fragmenty są nijakiej wartości, jeśli chodzi o efekt wzruszenia, bo właśnie te niektóre sceny kompletnie odstają od tego czegoś, co w tym filmie lubię. Nastroju. Cała reszta trzyma się obranego celu. Uważam, że cel był nieskomplikowany: poprzez skonstruowanie zabawnej historyjki o kolesiu, który zamyka w plastikowych torebkach swoją przeszłość, aby -jak sam mówi- nie zapomnieć, film przekazuje pewne wartości. Odbiór zależy tylko od widza. Dla mnie definicją sztuki jest zrealizowanie celu poprzez stworzenie dzieła, które jest interpretowane w sposób wielowymiarowy. I dlatego ten film kwlifikuję do przestrzeni, która nosi nazwę "sztuka", ponieważ o nim rozmawiamy. Gdyby przeszedł bez echa byłby nędzną imitacją.
Sądzę również, że film ten dopasował się do gustu wielu, a dlatego, że odnaleźli w nim pierwiastki swojego spojrzenia na świat, które zostało uzupełnione o kolejne artystyczne doświadczenie. Więc wzruszył - jeśliby brać pod uwagę 1 wariant wypowiedzi Klee'a ;)
Słówko do Elizabeli: przeczytam tę książkę! Przekonałaś mnie. Pewnie po przeczytaniu stwierdzę, że ekranizacja była o wieeeele słabsza. Ale tak jest zawsze! Książki są lepsze od filmu! Przez moment przenoszą w inny świat! Są arkadią wrażeń! A ja,jako nadgorliwa hedonistka, uwielbiam je czytać. Gdy przeczytam podzielę się wrażeniami!
Pozdrawiam!
na zakończenie: "Otwartość jest przecież jednym z wykładników naszego człowieczeństwa"
Kurczę, mam zagadkę. Nie wiem czemu, ale się z tym stwierdzeniem nie zgadzam. Pozastanaiwam się nad nim ucząc się historii ;)