Zacznę od cytatu z poprzedniego wątku, ale nie chodzi mi o odpowiedź, dlatego piszę w osobnym.
"Po prostu żenująca nieznajomość podstawowych reguł żeglowania [...] Te debilne zachowania żeglarza na oceanie. Jakby pierwszy raz był na łodzi."
Chyba przydałyby się konkretne przykłady. Co było żenujące, a co debilne.
Do powyższego cytatu jedna uwaga - większość "żeglujących" dzisiaj rekreacyjnie po wszelakich akwenach, a nie posiadających wiedzy rodem z marynarki, renomowanych szkół żeglarskich lub ze szkoleń sportowo-rekreacyjnych, starszych niż sprzed 30-40 lat - wykazuje "Po prostu żenującą nieznajomość podstawowych reguł żeglowania......"
Klasyczna nawigacja - czarna otchłań,
Klasyczna komunikacja - czarna magia,
Naprawy podstawowego sprzętu - zerowa wiedza i umiejętności. Przeważnie dwie lewe ręce i zero wyobraźni.
Do tego dochodzi kwestia MOTYWACJI. Najczęściej jest to chęć popisania się BYCIEM na jachcie, natomiast chęć zdobywania nowych umiejętności, ciężka praca jako część przygody - to już zbyt wygórowane wymagania:(
Żeglarstwo rekreacyjne to od wielu lat schemat: jedna osoba na pokładzie ma wymagane papiery i z grubsza zna sprzęt, reszta troszczy się o żarcie, picie i łatwe lub chociaż przyjazne laski.
Wyczynowcy, szczególnie samotni - jak wysiądzie elektronika i padnie jeszcze coś ważnego - wycofują się z każdej zabawy. Wystarczy śledzić zapowiadane wyprawy i regaty. Zdechł GPS? - koniec wycieczki!
Nawigacja ogranicza się do zapisu elektronicznie generowanych cyferek. Nikt nie siedzi nad mapą z cyrklem, ekierką i locją.
Ale wracając do filmu:
Wydaje mi się, że reklama reklamą, a zamysł twórców był zupełnie odmienny od tego, co kreuje celem zminimalizowania strat dystrybutor. Już sam tytuł mówi prawie wszystko.
All is lost - takie są ocena, przeświadczenie i samopoczucie bohatera. Patrząc na niego chwilami widać, że ten stan przynosi mu ULGĘ. Zero słynnej, a czasem mocno przereklamowanej walki o przetrwanie.
Mamy starego faceta, który niewątpliwie o dawna czasem żegluje, ale w żadnym wypadku nie wyjadacza regatowego, ani wyczynowego samotnika - po prostu pływa, bo lubi. Od początku zachowuje się (ale tak jakby od niechcenia) prawidłowo - co chwila zerka na niebo, na zmiany pogody, naprawia co może - skutecznie łata dziurę (wykorzystuje ten cholerny kontener do ustawienia łodzi na czas naprawy i schnięcia laminatu), zasilania nie jest w stanie postawić na nogi, więc nic nie działa - bo dzisiaj na jachcie bez prądu nic nie działa. Łączność - radio jest zalane/uszkodzone. Bez pompy nie da rady usunąć całej wody. Przenosi się na tratwę ze wszystkim, co może uratować.
Jest zdany na tratwę i zestaw ratunkowy. Postępuje jak według instrukcji: znajduje sobie regularne zajęcie, jest spokojny, aż za bardzo, robi zestaw do destylacji słonej wody. Próbuje coś złowić - ten wyczyn i jego skutek okazuje się zbyt wielkim stresem. Wreszcie bierze stary poczciwy sekstant, czyta ściągawkę z astronawigacji i patrząc mu "przez ramię" na mapę widać, że całkiem nieźle daje radę. Wcześniej przeglądał zapiski - znajduje pozycję, zapisuje codziennie i dryfuje na północ, trochę skręca na zachód.
Duński kontenerowiec Marit Maersk (załoga kilka osób - raczej nie obserwuje morza, wszystko ma zautomatyzowane - bardziej dogląda zabezpieczeń ładunku) potwierdza jego umiejętności - dotarł do trasy Sumatra Strait - Madagaskar. Taka oceaniczna autostrada z martwą strefą między kierunkami. Dryfując dalej w tym kierunku - pewnie w końcu by na kogoś trafił. W górnej lewej części mapy widać grupę wysepek - w tę stronę dryfuje, jak utrzyma kierunek - dotrze tam za parędni.
Ale on właściwie od początku działa odruchowo, zupełnie bez emocji. Główny problem - to jedzenie. On go nie ma - to wiemy. Wypadałoby się tylko ZAWZIĄĆ i próbować coś złowić. Ale on jest stary i wykończony - to widać. To nie materiał na bohatera, który wytrzyma całe tygodnie bez żarcia, trawiąc własne białko, popijając sztormowy deszcz, a w razie braku deszczu - własny mocz, jak na dzielnego rozbitka przystało.
Ja to odbieram jako CELOWE - a nie dowód zaniku zdolności aktorskich Redforda.
Jemu NIE ZALEŻY. Wie co powinien robić, ale wola działania w nim zanika. Jest stary i to bardzo - może nawet chory, tego się nie dowiemy. Nie wpada w panikę, nie emocjonuje się - nieobca mu stara zasada: spokój i długie ruchy. Może to miał być jego ostatni rejs? No i rezygnuje.
A koniec? Jest już tak głęboko, że może to tylko ostatnie złudzenie na bezdechu. Chęć powrotu - może to tylko instynkt, że rusza w górę . Opadł tak głęboko, że to my musimy zdecydować, czy dowie się czy ktoś tam czeka?
Trawienie zuzywa wode wiec w sytuacji gdy skonczy sie woda nie powinno sie nic jesc. to nawet lepiej ze nic nie zlowil, po drugie rekiny jakby poczuly krew to rozpruly by jego tratwe
Tratwa powinna byc widoczna na radarze, mozliwe ze mieli napiete terminy, cos w stylu ktos inny go wylowi
Co mnie zastanawia to brak dziennika pokladowego, i ze mogl go porazic prad z akumulatorow, ze zalatal ta dziure byle jak tzn mogl by przykrecic deske (dzwi szafki) czy cos, ze nie nadawal morsem sos, w trakcie rejsu gdzies na ocean uczyl sie podstaw nawigacji? nie mial busoli? przed sztormem powinien uwiazac z tylu ten taki "spadochron" zeby okret byl caly czas kierowany na fale (to chyba od tego jest)
Ale z drugiej strony czy to jest film oparty na faktach? Gdyby wszystko poszlo prawidlowo to nie bylo by calej historii ew zbyt nudne i przewidywalne.
Żeby przykleić coś większego - musiałby to jakoś umocować - nie miał warunków, sprzętu ani siły - to przede wszystkim, jak sądzę.
Dziennik był - jeszcze zanim opuścił jacht - sprawdzał pozycję - było widać. Potem z sekstantem dał radę określić się na mapie.
Busolę na jachcie musiał mieć, ale na tratwie - jakoś nie pamiętam, czy miał kompas - muszę obejrzeć jeszcze raz :).
"Spadochron" - to dryfkotwa. Użył jej od razu, ale jak już jacht tonął, to wyciągnął - prawidłowo.
Dla mnie to "antysurvival" - i w tej sytuacji chyba najbardziej mi się taka koncepcja podoba. Pozdrawiam.
Bardzo dobra interpretacja, sam mam podobne odczucia po seansie.
Bohater walczył, ale tak raczej z obowiązku niż z wielkiej woli (prze)życia. Mi zapadła w pamięć scena tuż sprzed sztormu gdy główny bohater się golił - raczej nikt normalny w takiej chwili nie myślałby o goleniu się więc raczej było to takie "ostatnie, pożegnalne golenie" - w wielu filmach bohaterowie szykujący się na śmierć golili się i tak to odebrałem :) Patrząc logicznie - było to irracjonalne - ale przy Twojej interpretacji "antysurvivalowej" ma to wszystko sens. W kilku innych scenach zresztą bohater jest jakby zaskoczony, że nadal żyje i nadal mu się "udaje" - ale nie widać ekscytacji z tego powodu - bo ciągle jakby nad nim wisi "All is lost" - zwycięstwa w bitwach nic nie dają skoro wojna jest przegrana... Być może tak właśnie myśli główny bohater - pomimo tego, ze walczy to nie widać w nim wielkiej woli przetrwania, raczej instynkt kierujący go za każdym razem ku powierzchni niż świadomą walkę o powietrze.
Zakończenie też tak odebrałem - walczył ale poddał się przedwcześnie, potem już w agonii zaczyna się wynurzać i prawdopodobnie zostaje uratowany ale pozostaje pewne niedopowiedzenie. I bardzo dobrze. Pozostawia to furtkę to interpretacji i dyskusji a o to właśnie w takich filmach chodzi...