jeden z najbardziej niezwykłych filmów jakie kiedykolwiek widziałem. pytanie o sens nie ma sensu. to co realne i nierzeczywiste nakłada sie na siebie jak dwie cieniutkie warstwy bibułki. to co było co jest i co będzie współistnieje. pojedyncze jest zwielokrotnione. nie ma początku i nie ma końca. nie istnieje jedna historia, jedna narracja - wszystkie nakładają się na siebie , przechodzą jedna w drugą. koniec i początek jest tylko arbitralną decyzją artysty. życie nie zaczyna się "od początku" ale gdzieś w środku jakiejś opowieści iw środku innej opowieści znika.
Po przeczytaniu Twojej recenzji zastanawiam się czy aby na pewno obejrzeliśmy ten sam film. Zawiodłam się okropnie. Film próbowałam zdobyć od kilku miesięcy, jak już się udało, stwierdzam, że nie warto. W odbiorze obrazu kinematograficznego kolosalną rolę odgrywają oczywiście aktorzy, czego tu zabrakło, za to obfitość i powszechny urodzaj sztampowych kukieł recytujących z pamięci tekst w sposób oschły i beznamiętny. Secundo, oprócz obrazu niezwykle ważny jest dźwięk, który w tym "dziele" został właściwie pominięty, przez co film był nijaki, bez akcentów i dopełnienia narracji. Nie mówię, że bez soundtracku jakakolwiek produkcja jest bezwartościowa (np. Cosmopolis pod tym względem wyszedł fantastycznie), ale tu tego po prostu zabrakło. Przenikanie, nakładanie wątków rzeczywiście było, lecz obrazu nie uratowało. O wiele lepszym filmem ze wspomnianym przed momentem motywem jest surrealistyczna wizja Luisa Bunuela "Złoty wiek". Kino ambitne i na poziomie.
Drogie dziatki, oto typowy przykład mowy-trawy. Nie trzeba nawet malować na zielono.