Pomysł na film naprawdę dobry, z przesłaniem. Z wykonaniem już gorzej, ale nie będę
może powtarzać już po innych. Mam tylko jedną uwagę. Na końcu filmu, gdy Raymond Leon
umiera, bohaterom zostaje chyba mniej niż minuta życia. Przez chwilkę kłócą się, które z
nich ma wziąć czas tego drugiego i pobiec do miasta. Cenne sekundy uciekają, a oni...
całują się. No może nie trwało to wiecznie, ale przecież oni prawie umarli! Stracili jakieś 7s,
żeby się pocałować, po czym skapnęli się, że niedaleko stoi samochód strażnika czasu i
dopiero wtedy do niego pobiegli (pomijam już, że Sylvia biegła w szpilkach, co było dosyć
zabawne). To tak, jakby powiedzieli: hej, za minutę umrzemy, zróbmy coś! Hmmm... Mam!
Pocałujmy się!
Przecież było im już wszystko jedno - wiedzieli, że nie dobiegną do miejsca docelowego, to czemu mieli usiąść i umrzeć, jak mogli się pocałować? a dzięki temu dostrzegli iskierkę nadziei.
Yyy... Masz na myśli to, że pomysł z samochodem wpadł Willowi do głowy tylko dlatego, że się pocałowali? Chyba, że inaczej rozumiesz tę "iskierkę nadziei"
Dzięki temu, że pogodzili się z "losem", wyluzowali, odpuścili, zrezygnowali z napięcia, to mogła do nich dotrzeć możliwość ratunku, której przez stres, do tej pory, nie byli w stanie dostrzec. Sam pocałunek jest przejawem tego odpuszczenia. Tak ja to widzę. Pozdrawiam! :)