Zdecydowalma sie obejrzec film po bardzo entuzjastycznych recenzjach. Dolan mial byc nowym, lepiej ubranym i przystojniejszym Godardem, a jego mistrzem mial byc takze Truffaut, ktorego "400 batow" jest ukochanym filmem Dolana i moim tez.
Kompletnie nie podzielam zachwytu - film dobry o tyle, o ile zrobiony przez mlodziutkiego tworce i dzieki jego srodkom. Powtarzajacy sie schemat milosnego trojkata kopiuje wszystko, co w kinie bylo. Dialogi bohaterow o milosci, zwiazkach - lepsze juz sa teksty bohaterek "Sex and the City". Owszem, klimat i zdjecia nie sa zle, duzo jest emocji, pomysl na opowiedzenie historii jest. Ale to za malo, aby mowic o nowym geniuszu kina. Bo w tym wszystkim jest dziecieco naiwny. Trudno o to, by zakochani nie rywalizowali. Zakochani sa w mezczyznie, ktory wyglada jak aniol wlasciwie. Nic trudnego zakochac sie w tak czarujacym chlopaku wlasciwie, postac wlasciwie jest projekcja snow.
Swoja droga - jak to sie dzieje, ze taki Dolan jest tak wypromowany, a np. swietny film - Polaka - Pawlikowskiego "My summer of love" jest pomijany przez odbiorcow i krytykow. Polecam - tam jest dopiero lekka zmyslowosc, az chce sie dotkac jedna z boheterek, tez kliszowa, ale jakze pociagajaca...