Od nieudanego poprzednika różnił się tym, że przynajmniej pokazywał jakiś tam, (błahy, bo
błahy) ale problem, a nie wydumane cierpienia taniej podróby młodego Wertera. Jak zwykle
u zmanierowanego reżysera: przerost formy nad treścią, przeestetyzowanie (estetyka iście
odpustowa), wysublimowane dialogi, których nie powstydziliby się państwo Lubicz z
"Klanu", już pomijając fakt, że to "dzieło" jest kompletnie n u d n e. Litości. Najlepsze w tym
wszystkim jest to, że bananowa młodzież podziwiająca "WM" myśli, że ogląda wielkie dzieło
kinematografii albo obcuje z wysoką kulturą. To przez ten kontrabas w tle. ;)
Nic dodać, nic ująć. Święte słowa. Przerost formy nad treścią razi w oczy od pierwszej minuty. Ach, i te "niebywale artystyczne" ujęcia. Przekoloryzowanie wycieka bokami z każdego kąta ekranu, więcej w tym sztuczności niż w jabłku z McDonalda. Naprawdę, nie rozumiem czym tu się zachwycać, ale tak, tak, drogie dzieci - żyjcie dalej w przekonaniu, że jest to dzieło na wysokim poziomie. Pozdrawiam człowieka, który czyta mi w myślach. :)