Dla mnie osobiście film ten stanowi istne stado orgazmów:
1. oryginalne, nietypowe i naprawdę piękne zdjęcia
2. cudowna muzyka, idealnie dodająca klimatu
3. fabuła
4. gra aktorów, ich twarzy, mimiki, gestów
5. idealne przedstawienie dosyć oklepanej tematyki miłości. naprawdę perfekcyjne oddanie uczuć, wydarzeń wiążących się z zakochaniem
6. świetna końcówka
7. Nicolas i Francis (szczególnie Nicolas)
Uważam ,,Wyśnione miłości" za arcydzieło kinematografii choć wcale nie dziwią mnie liczne negatywne komentarze choćby na filmwebie, gdyż film zdecydowanie nie jest dla każdego. I wcale nie mam się tu za lepszą, mądrzejszą ani nic w tym stylu, po prostu jest to delikatny, wysublimowany obraz i nie każdy gustuje w czymś takim i złapie klimat :)
Jedynym mankamentem jest w moim przekonaniu Monia Chokri jako Marie. Nie chodzi o samą grę aktorską, bo zagrała naprawdę bardzo dobrze, ale o jej wygląd. Moim zdaniem nie pasowała za bardzo do filmu, w roli Marie bardziej widziałabym arachityczną dziewczynę z platynowymi włosami, w rockowym stylu, coś jak np. rozciągnięte t-shirty, podarte rajstopy itd. Dużo lepiej prezentowałaby się w niektórych, świetnych ujęciach we trójkę (np. kiedy Nico ma słomiany kapelusz lub gdy siedzą na kanapie u Francis'a) i bardziej pasowała do stylizacji kolegów. ale to tylko ot taka moja uwaga :)
10/10 i polecam obejrzeć, nie sugerując się opiniami, ponieważ nigdy nie wiadomo czy film nie jest akurat w naszym guście.
pzdr
film mnie się akurat nie podobał, jednak uważam, że stylizacja Marie była rewelacyjna. Wszyscy byli vintage'owi, co sami po kilka razy podkreślali, a Marie reprezentowała zaawansowany, wręcz przesadzony vintage. To, że stosowali się do aktualnych trendów, budowało u nich poczucie wspólnoty (chociażby, kiedy wyśmiali dziewczynę rockabilly) i określało, że film dział się kiedy w Montrealu modny był vintage :)
pewnie i masz rację. jednak moje oko osobiście ucieszyłby inny widok - bardziej o to chodzi :)
gdyby Marie miała platynowe włosy i nosiła rozciągnięte t-shirty, nijak nie dałoby się jej upodobnić do Audrey Hepburn, a właśnie to podobieństwo stanowiło o uroku tej postaci. :) Xavier Dolan w wielu miejscach cytował filmy (czy dialogi, czy kadry), w których grała Audrey, ale bez Marie w jej "anachronicznych" sukienkach to wszystko nie miałoby zupełnie sensu.
a poza tym: Marie była człowiekiem, nie krawatem, nie musiała pasować do sweterków kolegów. ;) moim zdaniem scena, w której wchodzi z Francisem na imprezę, na której oboje wyraźnie wyróżniają się ubiorem spośród ubranych w jednym sklepie "aternatywnych" klonów była jedną z bardziej wymownych w całym filmie.
(i już tak nawiasem: jako "rockabilly" określony został właśnie Nicolas w epilogu :) urocza obelga)
Właśnie! Ona nawiązywała wyglądam do Audrey Hepburn. A Franciszek stylizował się ewidentnie na Jamesa Deana, zresztą pokazał jego zdjęcie fryzjerce, żeby go tak wystrzygła. Z kolei Nicolas miał uosabiać klasyczny ideał piękna, zachwycający i nieosiągalny - zdaje mi się, że była taka scena, w której Marie wyobraża go sobie jako, czy raczej kojarzy się jej z Dawidem Michała Anioła. Gdyby tu wyskoczyła jakaś platynowa czarownica (jakby nie było sama krótkie platynowe włosy i noszę podarte rajtki), to film byłby zupełnie bez sensu.
zgadzam się w 100 procentach. (: na początku marie też mi troszkę przeszkadzała, lecz po seansie stwierdziłam, że taka miała być - nietypowa, vintage, francuska. platynowa neorockmenka popsułaby delikatność filmu (:
Nic dodać, nic ująć :)
W filmie jestem po prostu zakochany! Wszystko co stworzył Dolan jest wyraziste i dobrze umotywowane. Na początku myślałem, że bohaterzy są nieco infantylni, jednak później doszło do mnie, że to wspaniały obraz miłości. Któż z nas podczas niespełnionej miłości kolorowanej marzeniami i nostalgią myślał racjonalnie?