Potrafię zrozumieć fakt, że chciałeś walczyć z wszechobecną komercją przedstawiając postać Thierry'ego. Ubóstwiam poziom Twojej inteligencji, Twoje prace artystyczne i inne gówno do którego przyłożyłeś rękę ale nie rozumiem dlaczego ostatecznie odbiór filmu większości ludzi może sugerować, że komercja jest czymś co wyzwala duszę, ciało i nasze krótkie życie! ( pisząc o większości mam na myśli klasę średnią całego świata ).
Zrobiłeś film przeciw sobie i Tobie podobnym co zupełnie mi się nie podoba dlatego bezdyskusyjnie 1/10.
moim zdaniem film nie sugeruje, że komercja to rodzaj sztuki (bo rozumiem, że to miałeś/aś na myśli?) - wręcz odwrotnie: demaskuje strasznie banalny, ale skuteczny mechanizm, jak łatwo - posługując się sprytem, ale już nie talentem, pomysłem czy umiejętnościami - zrobić coś co schlebia tłumom. sztuka Banksy`ego to sztuka przez wielkie S - Brainwash to tylko komercyjna trawestacja, nieudolne naśladownictwo, które fakt, niestety się sprzedaje, ale tylko dlatego, że czerpie z genialnego wzoru. a że się sprzedaje - to już inna bajka niestety, związana z płytkością postrzegania przez ogół tego co "artystyczne", "ciekawe", "godne uwagi" (chodzi mi oczywiście o tę część społeczeństwa, której coś się podoba bo zrobił to "ceniony artysta" - bo tak ktoś powiedział, napisał, a sami nie potrafią mieć indywidualnego zdania).
czy Banksy zrobił film przeciw sobie i swojemu środowisku? w pewnym sensie tak: bo niejako mówi: ludzie, spójrzcie na to co was otacza, co robimy, i odpowiedzcie sobie sami, czy to do Was przemawia, a nie: czy to się sprzedaje, czy piszą o tym w gazetach etc.
dla mnie film to majstersztyk: fantastyczna fabuła (już nie wnikam, na ile napisana przez życie a na ile wynik manipulacji), prześwietna ilość autoironii i oczywiście masa dobrej dokumentacji prac street artowców. plus bardzo inteligentna krytyka popkultury i jej pseudobohaterów.
Właśnie miałem tutaj napisać ale zgadzam się z tobą, taką odpowiedź chciałem napisać. Wielu mówi że ta postać Thierry'ego to prace Banksy'ego a on został podstawiony jako wykupiony aktor albo ktoś znajomy, niektórzy nawet spekulowali że to sam Banksy, może aż tak daleko bym się nie posuwał w przypuszczeniach ale pewne jest że wiele ludzi nie zrozumie przesłania Banksy'ego bo weźmie ten film zbyt dosłownie.
Ja myślę, że film generuje jedno, podstawowe pytanie - gdzie przebiega granica między sztuką i komercją?
Banksy (zakładając, że to faktycznie on) pojawia się jako zakapturzona postać bez twarzy, otoczona nimbem swojego artystycznego geniuszu - rozumiem, że to ma sugerować, iż chce się wyrażać poprzez swoją sztukę, a nie pokazując gębę (i tłumaczenie, że chowa się przed wymiarem sprawiedliwości jakoś do mnie nie trafia)?
A z drugiej strony, w filmie widzimy scenę sprzedaży jego instalacji z budki telefonicznej za 550 tys $.
Czyli, z jednej strony nisza, indywidualizm i sztuka dla sztuki, ale z drugiej kasa, sława i chluba z tego, że ma naśladowców.
Banksy strzela sobie w kolano, bo z jednej strony robi z siebie gościa, który ucieka od blichtru, z drugiej ten film nie powstałby, gdyby miał być jedynie totalną drwiną z "artystów" i może samego Banksyego, z ludzi, którzy zajarani kupują masówkę okraszoną wyjątkowością, różniącą się między sobą jedną plamką i będącą przez to nieprzeciętnie unikalną (swoją drogą, genialna jest ta scena robienia kropeczek na plakatach, by każdy był inny) - ten film powstał, gdyż Banksy jest artystą i jak każdy artysta - pragnie uwielbienia; i, moim zdaniem, w zawoalowany sposób, tym dziełem sam sobie oddaje cześć, sprytnie wykorzystując postać Thierryego do zmiksowania tego wszystkiego w spójną całość.
Tylko ryzykując można ugrać najwięcej - Banksy zaryzykował i w moich oczach stracił trochę na autentyczności, pytanie tylko, czy to ma jakiekolwiek znaczenie - nadal podoba mi się to, co robi i podejrzewam, że wszystko, co wytworzą jego artystycznie splecione neurony, będzie władało moją wyobraźnią.
Inna kwestia, że ludzie sami pozwalają robić z siebie idiotów, niektórzy są po prostu zbyt głupi, żeby się zorientować, inni chcą być modni za wszelką cenę, a wielu rozumuje według zasady: "Nie chce mi się, ale pójdę, bo jeszcze będzie zajebiście i mnie ominie".
Są też tacy, którzy po prostu cieszą się z ładnych przedmiotów/płyt/zdjęć/ubrań w czysto hedonistycznym sensie, zupełnie nie przykładając wagi do liczby wyświetleń fotek na flickru/digarcie, czy rankingu sprzedaży Empiku, mając w dupie aktualne trendy i nie doszukując się ideologii, nie oczekując podziwu, uznania, czy wyzwolenia.
Piękno tkwi w oczach patrzącego, podobno ;)
Film artystycznie i realizacyjnie świetny, komedia dokumentalna (no właśnie, na ile dokumentalna?;) - jak najbardziej trafne określenie, narracja przez cały czas kojarzyła mi się z "Amelią" i uznaję to za plus.
Tyle ode mnie :)