PILINHA: {__webCacheId=filmBasicInfo_pl_PL, __webCacheKey=630808}

X-Men: Przeszłość, która nadejdzie

X-Men: Days of Future Past
7,4 166 865
ocen
7,4 10 1 166865
7,1 25
ocen krytyków
X Men: Przeszłość, która nadejdzie
powrót do forum filmu X-Men: Przeszłość, która nadejdzie

Podsumowanie "starych" X Menów:

Fabuła wszystkich części kręci się wokół konfliktu ludzie vs. mutanty, co jest dość średnim pomysłem na kilka filmów, zwłaszcza gdy nie wrzuca się tam historii z Days of Future Past - program Strażników, podróże w czasie, zamach na senatora itd.
Całość lepiej sprawdziłaby się jako jeden film, ewentualnie dwa: mutanci bronią się przed ludźmi(atak Strykera na szkołę, budowa Strażników, zamieszki na ulicach, mutanci w rządzie, etc.) i vice versa(bractwo Magneta, ataki mutantów, wirus zabijający ludzi etc. ).
Zbyt długo ciągnięto jednak ten wątek przez co całość oscyluje cały czas wokół jednego problemu, który wg mnie nie jest aż tak bardzo interesujący w całej serii.
Przeciwnicy to zwykle mutanci na usługach Magneta, który powołuje do życia swoje bractwo - nemesis X Menów - które ma za zadanie wywalczyć miejsce dla mutantów w świecie siłą i stworzyć z nich rasę panów. Poza Magnetem nikt nie otrzymuje nawet byle jakiego originu. Postaci pojawiają się, znikają/giną i nikt nie wie skąd pochodzą, kim są i dlaczego tak naprawdę walczą po stronie Magneta.
X-Meni natomiast są w miarę możliwości scharakteryzowani, a ich szkoła pełni niebagatelną rolę w uniwersum, jest nie tylko azylem dla mutantów,ale również szkołą, która szkoli przyszłych obrońców świata przed złem - złymi mutantami i uczy jak być dobrymi, miłymi i szlachetnymi mutantami.
Krótki opis poszczególnych postaci:

Profesor Xavier - nazywany przez wielu profesorem Iks Ajwierem(nie wiem, kto tak nauczył czytać geeków komiksowych). Jego rola w filmach sprowadza się do podniosłych gadek,że asymilacja jest możliwa, tylko nie wiadomo jak, że walka jest zła i że powinniśmy pogadać. Potem zwykle zasypia, wpada w pułapkę jakiejś iluzji lub ginie, dlatego nigdy nie jest nam dane poznać jego mocy, poza paroma efekciarskimi zatrzymaniami czasu i czytaniem w myślach - nuda.
Wygląd klasyczny - łysy jegomość na wózku, który ma felgi w kształcie X.
Magneto(Magnito) - mutant, który po przejściach mści się na całym rodzaju ludzkim za krzywdy, których doświadczył podczas okupacji - Niemcy, Żydzi i te sprawy. Dlatego zakłada on bractwo mutantów, które ma zamiar uczynić ze swoich braci rasę panów - cóż za ironia.
W całej serii pełni on rolę agitatora, który namawia do walki po jego stronie, aby pod koniec filmu zwiać albo dostać solidnego łupnia. Jego postać ma jakąś niewielką głębię(traumatyczne dzieciństwo, inne spojrzenie na ludzi i mutantów), aczkolwiek jest on JEDYNYM czarnym charakterem, który jedynie planuje, zbiera ekipę złych mutantów i próbuje zabić jakiegoś człowieka, na co ostatecznie nie ma jaj - bo PG13. Jego rola przez to jest spłycona do klasycznego villaina, który pojawia się w każdym kolejnym filmie ze swoim niesamowitym wynalazkiem i chęcią zniszczenia świata, który po dostaniu po dupie od X drużyny, wraca do swojej siedziby - zwykle plastikowego więzienia i tam opracowuje nowy plan.
Jego pokazy mocy w filmach są najmocniejszą stroną serii, może dlatego,że nie potrzeba tutaj tak wiele komputerowego przerabiania, picowania jakichś laserów, skrzydeł, kłów czy uj wie czego.
Ale jeśli chodzi o wygląd jest klasyczny kombinezon+hełm i powiewająca pelerynka czyli wszystko na miejscu.
Jean Grey - telepatka, która znana jest mi z TASów, gdzie pełniła rolę dowódcy grupy X Menów i ulubienicy profesora. W filmach również nią jest, z tą różnicą,że rzadko kiedy korzysta ze swoich mocy, a jeśli już to robi, to w taki sposób, że świat drży w posadach. W zakończeniu trylogii postanowiono dorobić do tego Feniksa i jakoś to wszystko nazwać i scharakteryzować, ale niestety wyszło dość drętwo, chociaż sam origin Feniksa, tak różny od komiksowego sprawdza się nadzwyczaj dobrze.
Jej moce to zwykle słabiutkie pokazy telekinezy, w wersji hard-Feniks rozwałka, płomienie, dezintegracja i rozpad materii. Wygląda to bardziej efekciarsko, ale zwykle trwa minutę, dwie, bo Feniks nie chce zaszczycić obecnością
nawet armii mutantów podczas walki.
Trochę kombinowali ze zmianą długości włosów aktorki, mimo iż nie miało to nic na celu.
Cyklop(Sajklops) - jest na ekranie rzadko, jeśli już jest to strzela laserem z oczu, a w końcu z całej tej nudy, ginie.
Moc - zwłaszcza w najstarszej części - wypada prymitywnie i strasznie komputerowo.
Wygląd - klasyczny, chociaż bojowe okulary sprawiają,że jego cała głowa jest komiczna.
Storm(brzmi tak, jak się czyta!) - przywołuje pioruny, mgłę i deszcz i jest papierową postacią, która na pogrzebie profesora ma płakać, a podczas bitwy dodawać otuchy.
Moce mocno ograniczone przez scenariusze każdej z części, przez co bogini pogody jawi się jako pogodynka z telewizji, która woli robić piruety w powietrzu i atakować wrogów, zamiast usmażyć ich piorunem.
Wygląd klasyczny, chociaż wersja z długimi włosami to jedyna wersja Storm.
Wolverine - występuje w każdym filmie i zwykle jest katalizatorem kłótni i mistrzem ciętej riposty. Cały czas szuka prawdy o swojej przeszłości, a kiedy tego nie robi, patrzy maślanymi oczkami w stronę Jean.
Solowe filmy udowodniły,że jedynie w ekipie X-Men Rosomak jest fajny i jako postać drugoplanowa jest świetnym dopełnieniem drużyny.
Przez większość filmu tnie radośnie przeciwników i co chwila się regeneruje, co oczywiście do pewnego czasu jest plusem, potem jest już tylko nudnym pewniakiem.
Trochę szkoda żółtego spandeksu, w ogóle szkoda,że tak rzadko miał cokolwiek na sobie poza rozdartą koszulką na ramiączkach.
Rogue(Rok) - najbardziej irytująca postać z serii, wieczna beksa z beznadziejnymi zdolnościami, które wykorzystuje dwa razy, ewentualnie trzy, bo może o czymś zapomniałem. Świetnie za to wpisuje się w ideę asymilacji mutantów i ludzi przez swoją moc. Seria jednak nie ucierpiałaby bez niej, nawet pierwsza część i jej niebagatelna rola w planie Magneta - mogła być usunięta i zastąpiona czymś/kimś innym.
Wygląd - brak, plącze się w swoich ciuchach i nigdy nie zakłada żądnego kombinezonu, bo nie zasługuje na miano pełnoprawnej członkini drużyny X.
Raven/Mystique(Majstikwe) - najpierw się w kogoś zmienia, potem zostaje złapana, a potem spektakularnie ucieka. Przydupas Magneta, który nigdy nic nie mówi i się nie odzywa, zawsze robi to, co się jej każe, co również w ostatniej części przyniesie jej zgubę. Płaska, nieciekawa, preferująca gimnastykę i zmianą wyglądu. O ile moc i wygląd na plus, to ogólnie postać ma zbyt mało do powiedzenia i jest po prostu, zbyt głupia.
I cała masa innych postaci, które pojawiały się, znikały i znowu pojawiały

Ogólnie filmy ciężko łączyć ze sobą pod względem rozbieżności postaci(przede wszystkim chodzi o ich wygląd), dlatego postanowiono wiele z nich wyciąć po jednym występie, chociaż nie zawsze - Kitty. Daje to jakieś tam poczucie jednego uniwersum, które w ostatniej części trylogii zostało strasznie rozmyte, bo cała ta część nastręczyła mnóstwo problemów, wiele nie do odkręcenia, które utrudniały połączenie uniwersum starych X-Menów z First Class.
Kolejno od pierwszej części:
1.Początek, jazda po schematach, prymitywne i przestarzałe efekty, cienka fabuła, która wymaga rozwinięcia, masa mrugnięć okiem i nawiązań do większego uniwersum, wykorzystanie mocy w zakresie scenariusza
2.Rozwinięcie wątków z poprzedniej części, znośna i przyzwoita fabuła, efekty, które się nie starzeją, dużo lepsze wykorzystanie mocy przez poszczególnych członków drużyny X-Menów
3.Regres serii, cała masa chaosu fabularnego, poplątanego z dużą ilością postaci z dupy i wątków z kosmosu, niepotrzebne rozwiązywanie wielu kwestii i niedopowiedzenie innych, przyzwoite efekty i brak wyciągania wniosków z poprzednich części

6/10 dla całej serii - kalkulator nie kłamie

X-Men

Chyba pierwszy film komiksowy, który był w miarę strawny i nie robił z widza debila(patrz: premiery późniejszych filmów, które powinny uczyć się od X Menów: Daredevil,Kobieta Kot),a przy tym pozostawał w miarę realistycznej konwencji, bez pajacowania w szmatach i tanich żartów(chociaż te akurat się pojawiały).
Po latach i kilku seansach nie robi już takiego dobrego wrażenia. Owszem, historia nadal jest wzorowa i nieźle trzyma się kupy, jak na przyjętą konwencję, postaci są żywcem wyciągnięte z komiksu i mają fajowe moce, a przy tym nadal pozostaje jakiś ciężar dramatyczny - asymilacja mutantów i niechęć ludzi.
Niestety trzeba to wszystko skorygować.
Historia trzyma się kupy przez długi czas(chociaż średnio lubię postać Rogue), lecz mnóstwo tu teleportacji, niedoróbek i głupot, które są usprawiedliwione chęcią pokazania niektórych mocy mutantów(teleportacja Szablozębego, Toada i Magneto na stacji kolejowej - gdzie Cyklop i Storm? albo jak, do cholery, cały tłum ludzi zebranych na konferencji nie zauważył rozpierduchy, jaką urządziła Storm swoim pokazem piorunów i wiatru?). Przyjąłbym to wszystko na klatę, ale moce mutantów są...miałkie. Na papierze i kolorowych obrazkach wygląda to pewnie obłędnie, w wyobraźni scenarzysty, reżysera jak i widza także, ale na ekranie - już nie za bardzo. Efekty zestarzały się niemiłosiernie, a większość mocy jest ograniczana przez...no właśnie, przez co? Co powstrzymywało Cyklopa,Jean czy Storm przed rozwaleniem Toada jednym skinieniem ręki czy spojrzeniem? A jeśli moce nie są powstrzymywane, to sprowadzają się do rzucania kimś na kilka metrów. Dlaczego nie było więcej subtelności, jak np. podczas oprowadzania Logana po szkole, kiedy to uczniowie ukazywali swoje moce? Dobrze,że Magneto trzyma poziom i jego dar jest najbardziej efekciarski i efektowny w całym filmie.
A to przecież o moce w tym filmie chodzi, bo gdyby spojrzeć na postacie i ich wesołkowate charakterki to wyróżniałby się tu jedynie Logan. Chociaż nie, on też po pewnym czasie postanowił odszukać Rogue, bo...bo tak!
X Meni są płascy, nie kierują się niczym, nawet są nieśmieszni:
-Wiesz co się dzieje z ropuchą, gdy ją trafi piorun? To samo co ze wszystkim innym! (Storm).
A przede wszystkim nie działają w drużynie. Każda pliszka swoją rzepkę skrobie, nie ma między nimi chemii, zgrania, podziału obowiązków podczas akcji. Nawet średniacka F4 prezentowała zgranie rodzinki, jasne, podczas finalnego starcia, ale zawsze jakieś(chociaż daleko tu do poziomu Avengers).
Doceniam za to nawiązania do wielkiego uniwersum: riposta Cyklopa o żółtym spandeksie - uniform Wolverina, napomknięcie o kompleksie wojskowym - baza,gdzie narodził się Rosomak, pojawienie się m.in. Kitty.
Początki są trudne, zwłaszcza dla filmów komiksowych, a te lubią się starzeć, zwłaszcza jeżeli mają premierę w 2000 roku.
Naciągam do 7 z sentymentu, chociaż powinienem być bardziej surowy w ocenie.

7/10

X-Men 2

Wreszcie X-Meni nie mają się czego wstydzić. Ani fabuły, która została dopracowana i nadal rozwija wątek asymilacji mutantów, lecz tym razem w innym tonie - odpowiedź ze strony ludzi. Ani efektów specjalnych, które już nie wyglądają paskudnie i wytrzymują próbę czasu. Ani ukazania mutantów, którzy wreszcie nie wstydzą się własnych mocy (pokaz umiejętności Nightcrawlera w Białym Domu) i korzystają z nich wtedy, kiedy powinni, a nie wtedy, kiedy każe im scenarzysta.
Nie obyło się bez niedoróbek i chwytów czysto komiksowych(skąd do cholery Jean nagle odkrywa w sobie Feniksa i po kiego bawi się w heroizm, zamiast ratować drużynę z wnętrza odrzutowca?), ale wszystkie są w mniejszym bądź większym stopniu do wytłumaczenia względem przyjętej konwencji. Najlepsza część z serii starych X Menów.

8/10

X-Men 3 (Ostatni bastion)

Gdyby za trzecią część zabrał się Singer, zapewne wprowadzony zostałby motyw podróży w czasie i program Strażników. Pech chciał, że Ratner wolał po raz trzeci odbić piłeczkę w wojnie pomiędzy ludźmi a mutantami, w dodatku w taki sam sposób jak to miało miejsce w I i II odsłonie. Znowu wojna ludzie vs. mutanty, znowu ktoś chce kogoś pozbawić mocy lub zabić i znowu przysłuży się temu(ironicznie) moc jednego z mutantów.
Całość ujęta w najbardziej durnym i irytującym scenariuszu serii. Ktoś umiera, ktoś się pojawia, ktoś traci moc, a potem ją odzyskuje w dziwaczny sposób. Twórcy nie wiedzą, co tak naprawdę chcą pokazać, dlatego serwują nam wszystko na co wpadną: od originu Feniksa, który był w miarę ciekawie wyjaśniony(swoją drogą postać całkowicie nudna i zbędna w uniwersum), przez wielką bitwę, w której biorą udział jedynie ci, którzy zasłużyli na uwagę scenarzysty(Feniks oczywiście został pominięty) oraz klasyfikowanie mocy mutantów w jakiejś skali, aż po idiotyczną pseudo armię Magneta. Wszystko nie trzyma się kupy i rozjeżdża się w ułomnej konwencji, która została całkowicie spaprana przez cały ogrom nowych postaci i starych, które nie wiedzieć czemu zostały zmienione(co to niby za nowa Kitty i dlaczego ogrywa w tym filmie taką rolę?).
Fajnie jedynie ogląda się pokazy siły Feniksa(szczególnie ten w domu - fizyka wody), bo cała reszta, włącznie z walkami mutantów - wielka bitwa, to farsa, śmiech na sali i powrót do korzeni czyli brak drużynowej walki.
Na uwagę zasłużyć mogą jeszcze liczne nawiązania do uniwersum: sala treningowa, Warren W. aka Angel, Moira. Nie broni to oczywiście filmu w żaden sposób i jest raczej wesołym mrugnięciem okiem do widzów.
Zmienia zbyt wiele w całej serii, co mogłoby się udać, gdyby film dawał coś w zamian. Ale on robi burdel w dotychczasowym uniwersum i nawet się tego nie wstydzi ba! nawet w ostatnich scenach i w scenie po napisach odkręca wszystko i kpi z widza, jasno mówiąc,że to, co zrobiono da się odkręcić. W takim razie po co te uśmiercanie i traceie mocy?
Najgorszy film starej serii X-Menów, który w ostatecznym rozrachunku jest filmem zbędnym. Zamiast niego - Days of Future Past.

5/10

X-Men First Class

Vaughn poszedł jeszcze dalej niż Singer i oprócz wciągającej i ciekawej fabuły(patrz: X-Men 2) zaproponował kultowe postacie w młodszej, ciekawszej i poważniejszej odsłonie. Łącząc urealnienie postaci z wydarzeniami historycznym oraz bogatą psychologię i charakterystykę postaci, stworzył blockbuster z jajem, który nie uderza jedynie w tony akcji i efekciarstwa, ale zadaje wiele ważnych pytań oraz porusza mnóstwo ciekawych kwestii. Ok, nadal jest to problem z asymilacją, który powraca w temacie mutantów jak bumerang, ale film robi to niezwykle subtelnie. Poznajemy motywy Magneta oraz dowiadujemy się, skąd zaczerpnął ideę podziału świata i chęć walki z ludźmi(Shaw i jego nieopatrzne zrozumienie powstania mutantów - energia nuklearna). W opozycji do niego stoi młody Xavier, który wierzy w pojednanie, ale nie robi tego za pomocą słów jak jego starsza wersja w X-Menach, robi to za pomocą gestów, podejmowanych decyzji. On nie zgrywa nauczyciela, on nim jest. Pomaga podopiecznym kontrolować moce, pomaga im zrozumieć siebie, pomaga im w skupieniu i ma niezwykły wpływ na cały zespół. Duża w tym zasługa duetu McAvoy-Fassbender, który aż iskrzy od chemii między bohaterami.
Ponadto, czarny charakter wreszcie ma jakiś konkretny plan(niekoniecznie oryginalną motywację), który sukcesywnie realizuje i wykorzystuje do tego swoich zauszników(charyzma Azazela,Riptida i Emmy wystarczy, originy i zainteresowania - zbędne).
Film nie obraża inteligencji widza, serwując mu wiecznie pokazy fajerwerków. Fabuła mimo chaosu i przeskoków początkowych, zaczyna układać się z czasem w idealną całość i staje się jedną z najlepszych w całej serii filmów X-Men.
Każdy ma swoje 5 minut, każdy wątek jest ważny, każda scena potrzebna, film naprawdę dopracowany, a przy tym tak bardzo inny od całej serii przygód o mutantach.
Vaughn stworzył idealne dzieło w opozycji do klasycznego wydania mutantów. Bo nie zawsze Wolverine musi pokazywać pazury.

PS: Mam nadzieję, że kiedyś dam najwyższą możliwą ocenę. Na razie dopatrzyłem się paru nadszarpnięć konwencji komiksowej, a co za tym idzie drobnych błędów(dlaczego wojsko nie rozwaliło pozostałych X-Menów i Moiry na wyspie tylko ich przygarnęli? Dlaczego rząd nie wie, gdzie Xavier ma swoją szkołę skoro znają jego tożsamość, bo współpracował z CIA?). Również przemiana Erica i jego nowe wcielenia imperatora zła troszkę mi wadzi. Do tego dochodzi kilku mutantów, których bym wymienił(m.in. Angel - nie lubię komiksowych postaci ze skrzydłami owadów + plucie kwasem).
No i nie jest to dobry materiał łączący uniwersa, ale pal już licho, poprzednie filmy też nie były przesadnie połączone i umownie można potraktować to jako całość(skoro śmierć profesora, Cyklopsa i Jean była pokazana od tak, to dlaczego nie!). Ale to wszystko to tylko pierdoły.
Najlepsi X-Meni!

9/10

X-Men - Dni nowej przyszłości

Wolę tytuł z jednego z odcinków X-Men TAS.
To Vaughn powinien być tym, który połączy uniwersa. Singer pisze skrypty w duchu komiksów, ale wiele rzeczy, które zawarł w swoim najnowszym filmie z serii X-Men, jest po prostu zbyt mało wytłumaczonych czy dopowiedzianych.
Nie wiadomo skąd Kitty, która przechodzi przez ściany, nagle otrzymuje moce cofania się w czasie. Sam fakt podróży w czasie i wpływ decyzji oraz wydarzeń na przyszłość to bardzo trudny temat, który w tym filmie został nieco spłycony. Widzimy,że jedynie ważne wydarzenia, jak np. uratowanie prezydenta przez Raven, mają wpływ na przyszłość, a nie np. pierwszy atak Raven na Traska i związane z tym reperkusje, pojawienie się w mediach itd. Reżyser wybiera sobie to, co da się zmienić, a przecież przyszłość zależy w dużej mierze od szczegółów i detali, wystarczy najmniejsza zmiana w przeszłości, aby przyszłość kształtowała się całkowicie inaczej.
Również moce niektórych mutantów mogłyby wyjaśnić całkowicie sprawę podróży w czasie. Quicksilver mógłby przekroczyć barierę czasu lub po prostu "pozamiatać w slow motion wszystkich przeciwników. Tak samo Blink, już prędzej jej powinni twórcy wyznaczyć umiejętność cofania się w czasie za pomocą otwierania bram między wymiarowych.
Myślę,że Vaughn w przeciwieństwie do Singera, postawiłby jednak na nieco więcej realizmu w konwencji komiksowej. Usprawiedliwiłby te wszystkie nieścisłości,a przy tym, dużo lepiej nakreślił sylwetki bohaterów oraz sam scenariusz. Singer lubi czasem efekciarstwo, a postoje między tym wyglądają jak w grze komputerowej: bohaterowie podążają z punktu A do punktu B i chcą oszukać czas.
Na plus jednak zasługują walki,w dużej mierze drużynowe pokazy siły, ale również solówki Sentineli z przyszłości, które wypadły lepiej niż sobie to wyobrażałem(świetny pomysł z dostosowywaniem się do mocy mutantów), masa nawiązań do poprzednich filmów oraz komiksów, które w miarę trzymają w kupie oba różne uniwersa(Stryker, starzy X-Meni po powrocie Logana, Quicksilver). Niestety oba uniwersa są tak różne,że czasami wypada to dość chaotycznie, zwłaszcza patrząc pod kątem pierwszych X-Menów(dalsze losy Raven i Magneto - jak oni będą współpracować później? Skąd w ich ekipie weźmie się Toad? Jak to się stało,że nikt nie uratował Wolverine'a z rąk Strykera? etc. etc.).
Jednak najlepszym pomysłem jest restart uniwersum czasowego i wyrzucenie perfidnego Ostatniego bastionu.
Klasyczni X-Meni, w klasycznym konflikcie z ludźmi, z klasycznymi, miejscami przestarzałymi efektami, w duchu komiksów. Niech będzie naciągane 7 za dramaturgię w ostatnich scenach, pokazy mocy niektórych mutantów(więcej Quicksilvera, Blink, Bishopa, do wywalenia: Warpath i bezimienni mutanci żołnierze ze swoimi idiotycznymi mocami).
Scena po napisach zapowiada kolejny film, tym razem w roli głównego złego Apocalypse - największy i najsilniejszy wróg X-Menów. Na razie pokazany w wersji soft, jako En Sabah Nur bez kombinezonu. Efekty w scenie wyglądają dość prymitywnie, ale ogólny zamysł pozostaje niezmienny z materiałem źródłowym - komiks. Mi również odpowiada ta zapowiedź, chociaż im prędzej zobaczę wersję hard, tym lepiej.

7/10

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones