No właśnie, bardzo mnie ubawił brak krwi w tym filmie, no może poza Wolverinem i Victorem,ale to się nie liczy, bo zaraz znikała. Najlepsza scena, w której Ryan Reynolds aka Deadpool zabija żołdaków po wyjściu z windy - gdzie ta krew?! Tak czystej szabelki dawno nie widziałem. Pycha!
Intryga miłosna - nawet smaczna na początku, na koniec stała się co mdła.
Owszem, podobało mi się kilka scen, urzekł mnie Gambit, ale poza tym to fabuła dla nastolatków. Romantyczny Wolverine - motywy psychologiczne ograniczyły się do pytania: czy jest zwierzęciem, czy nie. W kontekście wyrazistości i złożoności postaci, jaką był zawsze dla mnie Rosomak, to zupełnie nie wystarcza.
A ty, co? Rzeźnik z zawodu? Nawet nie zwróciłem uwagi, że jakiejś tam krwi nie ma... Może powinieneś się leczyć? ;)))
W kwestii tych motywów psychologicznych... Myślę, że to oczywiste, że u Wolverine'a jakiego znamy z późniejszych wydarzeń były one bardziej widoczne, ale to chyba spowodowane było brakiem własnej tożsamości i nieznajomością swojej przeszłości, pochodzenia. Taka moja skromna opinia...
Jeśli chodzi o Gambita... Cóż, w komiksach i bajkach zawsze go lubiłam, ale dopiero teraz stał się miły dla oka i został pokazany z trochę innej strony, ale to też tylko moje zdanie... :)
Bez swoich jednokolorowych czerwonych oczu to już nie jest Gambit tylko jakiś leszcz. To tak jakby świętego Mikołaja ubrać w żółty strój.
Jedna sprawa to podejście do postaci stricte komiksowej - tam Gambit był klimatyczny. Inna, to podejście kobiety do atrakcyjnego mężczyzny - i tu pojawia się Gambit filmowy, bez czerwonych oczu... ;)