pomijajac dziwne tlumaczenia o przynaleznosci 'zlodzieja koni' do kina lat 90tych, musze powiedziec, ze martin scorsese swoja smiala deklaracja ocalil przed zapomnieniem kawal pieknego kina. film zhuangzhuang tiana, pomimo ze kilka lat przelezal na polce ze wzgledu na drazliwy dla wladzy ludowej temat, a gdy w koncu pojawil sie w kinach poniosl finansowa porazke, jest jednym z najlepszych obrazow jakie wyszly spod kamer tworcow piatej generacji.
fabula jest tu ledwie zarysowana, w sporej czesci improwizowana, prawie niedostrzegalna. surowe zdjecia tybetanskich pustkowi i bezkompromisowosc rezysera, takze w pokazywaniu brutalnosci sprawiaja, ze historie norbu, zlodzieja wygnanego z klanu za obrabowanie buddyjskiego mnicha oglada sie niczym film dokumentalny. jest w tym autentycznosc, ktorej nie sposob uswiadczyc w kinie lat 90tych, a 'zlodziej koni' porusza sie po granicy, do ktorej zbliza sie niewiele filmow fabularnych. obraz zhuangzhuang tiana jest jak tybetanski krajobraz, okrutny i jednoczesnie piekny w swej pierwotnosci. szczerze polecam :)