Film obejrzałam do końca bez zbędnego przymuszania się. Brakowało mi trochę realizmu w
opowiadaniu historii, ale brałam pod uwagę, że jest to baśń opowiadana przez 10-letnią
dziewczynkę i tak starałam się odczytać całą historię.
Zdaję sobie sprawę, że tak "Niemcy są winni itp. itd". Ale z drugiej strony cóż winne były dzieci?
Nie miały wyjścia, musiały wierzyć w to co wierzyli rodzice. A rodzice wiedząc, że
nieposłuszeństwo jest karane śmiercią, nawet jeśli nie wierzyli w Hitlera, to udawali. Prawie jak
współczesne wiadomości o krajach arabskich.
Najbardziej w całym filmie przeszkadzała mi oczywista analogia do "Ani z Zielonego Wzgórza".
Adoptowana dziewczynka, zła opiekunka (która potem staje się miła i kochana), dobry i czuły od
samego początku opiekun i bajeczny świat książek w który zaklęta jest dziewczynka. Jak dla mnie
analogie były zbyt mocne.
Jestes pewien, ze tych analogii nie czepiasz sie troche na sile? Rozumiem, ze podobienstwo jest ogromne, ale jakby tak spojrzec na wiekszosc historii w filmach czy ksiazkach to z latwoscia mozna zauwazyc wiecznie powielajace sie schematy. Tylko pytanie - po co psuc sobie tym odbior? Lepiej cieszyc sie cala historia niz irytowac jej poszczegolnymi elementami ;)