James Spader jako uległy japiszon, który zaczyna zmieniać swe żałosne życie pod wpływem żyjącego na pełnych obrotach Roba Lowe'a...
Zaczyna się jak "Dzika namiętność" w tonacji bardziej serio, rozkręca jak "Podziemny krąg" (choć obraz Finchera powstał blisko dekadę później, znajdzie się tu przynajmniej kilka scen i motywów, które pojawiły się w adaptacji książki Palahniuka - przypadek?), ale kończy już jak typowy dreszczowiec z okresu, na poziomie nie odbiegającym od późniejszej o dwa lata "Hand that rocks the cradle", również w reżyserii Hansona. Szkoda, bowiem temat mógł zaowocować czymś znacznie ciekawszym, być może głębszym. Mimo wszystko jednak, ogląda się przyjemnie, na co znaczący wpływ ma obsada: zarówno Spader, jak i Lowe, to twarze, które zawsze miło mi powitać na ekranie. Z sentymentu dla nich i specyficznego klimatu kina tamtych lat - ocena "oko" wyżej.