Naprawdę chciałem wierzyć.
Chciałem, by mój ulubiony serial doczekał się jeszcze jednego udanego podejścia w dobrym filmie kinowym. W końcowy efekt – I don’t want to believe !!
Wiecie kto jest winny tej klapy? I tu paradoks – ojciec tej serii, jego kreator i jednocześnie jego zabójca - Chris Carter. Najpierw ciągnął ten serial o dwa lata za długo, by teraz razem ze Spotnitzem napisać scenariusz, który pogrążył ten film. Efekt (połączenie wątków z odcinków „Beyond the Sea”, „Clyde Bruckman Final Repose”, „Revelations” czy „All Souls”) jest opłakany, bo film zamienia się w prawie dwugodzinne męczydło.
Twórcy zresztą nie wiedzą na co się zdecydować – czy zrobić z tego thriller (śledztwo za seryjnym zabójcą), dramat religijny (dylematy na temat cierpienia, na które zezwala Bóg), a może dramat rodzinny (wątek Scully i nieuleczalnie chorego chłopca). I tak ten kompletnie niespójny film nudzi i irytuje, a w wydźwignięciu się z dołka nie pomagają nawet liczne ukryte smaczki i nawiązania do serialu. I za nie głównie cztery gwiazdki. Chciałem uwierzyć, naprawdę. Niestety tym razem prawda leży daleko poza ekranem...
Plusy - iksfajle na dużym ekranie, najlepszy duet w historii tv znowu razem, ukryte serialowe smaczki (mordka mi się uśmiechnęła na widok nazwiska Gilligan ;), Mitch Pillegi
Minusy - xzmarnowany potencjał, zły scenariusz, mdła narracja, słabe zwroty akcji i fatalne zakończenie
Moja ocena - 4/10