Zastanawiam sie ilu z wAS, "wybitni specjalisci" krytykujacy dzielo Eastwooda, mialo w swoim szarym zyciu do czynienia z boksem. Zapewniam wAS, ze wiele potu wylalem(-ewam) na treningach i jakos dziwnym trafem, te wszystkie niescislosci, do ktorych tak sie "doglebnie wyksztalceni krytycy" przyczepiacie, nie przeszkadzaly mi ani troche w odbiorze i delektowaniu sie tym kawalem swietnego kina. Jesli nie potraficie zrozumiec pewnych podstawowych zasad, jakie rzadza filmem(e.g. pewna umownosc), to proponuje sie nie wychylac ze swoimi "gorolotnymi" wnioskami na forum publicznym. Abstrahujac od mojej, niezwykle pozytywnej, opinii nt. "Million Dollar Baby", to chyba znaczek "Filmweb Poleca" i najwazniejsze "Oscary", przyznawane przez ludzi, ktorzy sie na tym "nieco" znaja(pomijajac cala komercje), chyba o czyms swiadczy...
Zeby w pelni zrozumiec film nie trzeba miec wcale nic wspolnego z boksem. Przeciez mowi on o eutanazji a nie o boksie... To jest jego mysl przewodnia.
PS Moim zdaniem film jest bardzo dobry.
Pozdrawiam
Nieprawda, film nie mówi ani o "boksie", ani o "eutanazji". Mówi o obydwóch rzeczach i jeszcze o kilku innych. Po co spłycasz jego tematykę do jednego wątku?
A co do nieścisłości - co prawda boksem interesuję się tylko oglądając go w tv ;) - rzeczywiście zasady jako żywo przypominały mi bardziej Mortal Kombat niż sport. Ale racja, że film ma prawo do umowności i nie ma się co żoładkowac o takie bzdety, zwłaszcza, że świetnie zagrany przez całą trójkę Eastwood-Swank-Freeman i bardzo wstrząsający, mocny.