Wiem że film jeszcze nie powstał ale ma nosić tytuł "Milion dollar baby",a ma być oparty na opowiadaniach F.X.Toole'a z cyklu "Rope Burns" właśnie.
Tu nie ma żadnej pomyłki, tytuł w sam raz. Film jest wielki, najlepszy w karierze Clinta, wspaniałe role szczególnie Swank, smutny, prawdziwy, poruszający.
Weź pod uwagę kiedy pisałem tego posta. Wtedy " na górze " można było przeczytać nie "Million dollar baby" tylko "Rope burns". Teraz jest ok. Ale ja się czepiałem samego tytułu.
Filmu jeszcze nie widziałem. Ale żeby najlepszy w karierze Clinta ?
Jestem jego jednym z najwiekszych fanów i widziałem jego prawie wszystkie filmy , więc trudno mi tak od razu powiedziec że ten jest najlepszy. Ty pewnie widziała(e)ś niewiele. Większośc ludzi ocenia filmy ze wzgledu na date produkcji. Ja nie. A jego najstarsze filmy były własnie najklepsze. Miały najlepszy klimat i jak narazie nic nie może im sie równać. Jak zobacze ten to ocenię, narazie to naj jest "Dobry , zły i brzydki" i znając mnie napewno tak zostanie.
Problem w tym stary, że to zupełnie nowy Clint, inny, dojrzalszy, bliższy widzowi. To, o czym ty mówisz to pewien typ bohatera należący już do kanonu kina. Ale człowiek bez imienia i Clint z ludzką twarzą ;) - nie mówiąc już o Clincie reżyserze - to zupełnie inne osoby. Zgadzam się tu z Twoim przedmówcą. I data produkcji nie ma tu nic do rzeczy. (dodam, że Rzeka Tajemnic zrobiła na mnie takie sobie wrażenie)
Film faktycznie jest niezły, choć za najlepszy Eastwooda nadal uważam "Bez przebaczenia". Ze sposobu kręcenia przypominał mi trochę "Rzekę tajemnic", a z obsady (Eastwood - Freeman) i muzycznych wstawek "Bez przebaczenia". Poruszył tu jednak na koniec ważny problem - eutanazję. I o ile wyświetlany obecnie na ten temat "W stronę morza" zrobił na mnie ogromne wrażenie, o tyle obraz Clinta traktuje tą sprawę dość powierzchownie i kończy w sposób hollywoodzki. Ale to tylko moja opinia. Na pewno każdy odbierze ten film na swój sposób. Ogólnie polecam wszystkim, nawet tym zwolennikom "starego Clinta - Harrego".
Hollywoodzki? Nie żartuj. Zgadzam się, że sprawa nie jest omówiona na tyle dokładnie, co w "Mar adentro", ale nie to jest główną osią filmu. Natomiast w Hollywoodzkim zakończeniu Maggie odzyskałaby zdolność do poruszania się, albo, w najgorszym wypadku, powoli by ją przy zakończeniu odzyskiwała, uśmiechając się przez łzy, a lekarz w tle mówiłby, że jeszcze kilka miesięcy i może stanie zupełnie na nogi ;)
Takie przynajmniej jest moje wyobrażenie Hollywood. W kinie Eastwooda nie ma dla takich scen miejsca.