To jeden z tych obrazów, który dłuży się jak życie. Potrzeba cierpliwości i czasu, by coś z niego wydobyć. By dostrzec ukryte w obrazach i między słowami sensy. Uważam, że historie tak przedstawione od czasu do czasu warto obejrzeć. Dla przeciwwagi. Dla równowagi.
Ponadczasowa opowieść o silnych i słabych stronach człowieka. O tym, że wokół pełno jest ludzkich miernot, które nie potrafią walczyć, nie wytrzymują presji i tanio sprzedają swój honor. Sprzedają przyjaciół (a także ‘kolegów po fachu’). Wbrew pozorom film nie gloryfikuje morderców. Piętnuje natomiast brak zasad, których (bywa i tak) czasem mają więcej najwięksi mordercy (?).
Film dla koneserów, nie dla miłośników kukurydzy.
Dla bardziej obeznanych, w klimacie ‘Propozycji’ Johna Hillcoat’a.
Tak całkowicie sie zgadzam, jednak chciałbym dodać, że na koniec szkoda mi było Jesse'go ale i Boba również. Wiedział, żę zbładził, że źle zrobił, zauważ jak to go męczyło, jak rozwalało od środka. Próbował zarobić jeszcze na poczatku trochę kaski na przedstawieniach, jednak to wszystko w nim narastało nie mógł sam się oszukiwać. Napewno żałował. Pzdr :)
Ten wątek również mi nie umknął, ale przywiązałem się do Jessego podczas snucia tej opowieści na tyle (poważnie :), że nie mogłem zaakceptować tego, co stało się później. I jest prawda w tym, co mówisz. To zażenowanie Boba swoją osobą widać bardzo mocno przy kolejnych spektaklach. Zresztą jak realnie pokazane, a przecież bez większego wysiłku, jest właśnie to tchórzliwe zakończenie całej historii (od zabicia Jessego). Na mnie w każdym razie podziałało. Na Boba jako widz, nie mogłem po prostu patrzeć. Jego egzekucja w knajpie była ulgą. I to jest właśnie magia kina. Choć film ma nieco więcej do zaoferowania.
Trzymaj się