Zanim sobie pomyślicie, że to idealny tytuł na niedzielny, rodzinny seans filmowy to muszę was ostrzec, że nie możecie być chyba dalej od prawdy :D Ale po kolei.

Kino kanibalistyczne :) Cóż za wspaniały odłam kina eksploatacji. W tzw. "cannibal movies" specjalizował się oczywiście nie kto inny jak Włosi :D Gatunek święcił swoje triumfy w latach 80tych, był źródłem licznych kontrowersji i niesamowitych historii. Pewnie jeszcze tu zagości ;) A skąd się w ogóle wziął? W kinie eksploatacji istniał sobie taki podgatunek jak "mondo" (nazwa pochodzi od tytułu najbardziej znanego filmu z tego gatunku czyli "Mondo Cane"). Były to filmy pseudo-dokumentalne ukazujące różne szokujące sceny, rytuały i odległe miejsca na świecie. Część była prawdziwa, większość to fake ale w czasach gdy nie było internetu zobaczenie jak jakiegoś gościa zjada lew czy jak się obchodzi święta w Japonii mogło uchodzić za co najmniej interesujące. Dużą popularnością cieszyły się filmy ukazujące życie dzikich plemion gdzieś w środku amazońskiej dżungli, włoscy twórcy podchwycili więc temat i postanowili zrobić z tego osobny gatunek. Ot, to tak w dużym skrócie ;)

No dobra, dość tego przydługiego wstępu. Zerknijmy co "Massacre In Dinosaur Valley" ma do zaoferowania. Film wita nas brazylijskimi rytmami i typowym eksploatacyjnym klimatem. Jest więc sielanka, cringowe dialogi, dużo typowo włoskiego humoru z tamtych lat, miejscowe zwyczaje i nieodłączne wątki erotyczne. Eksploatacja jak się patrzy. I taki stan rzeczy trwa przez pierwsze pół godziny, poznajemy bohaterów i czekamy aż akcja rozwinie się dalej.
Główna oś fabularna opiera się na tym, że grupa nieznajomych sobie osób z różnych powodów wybiera się do tytułowej doliny dinozaurów. Ekipa jest naprawdę niezła. Mamy tu profesora paleontologii ze swoją niezwykle atrakcyjną córką, weterana z Wietnamu z uwłaczającą mu bez przerwy, uzależnioną od alkoholu żoną, fotografa pracującego dla erotycznych magazynów i jego dwie modelki i wreszcie naszego głównego bohatera czyli podrabianego na Indiana Jonesa łowcę przygód :D Ha! Od razu wiadomo, że będzie wesoło. Chociaż naszym bohaterom do śmiechu nie jest bo oto ich samolot rozbija się w samym środku dżungli a o ekipie ratunkowej mogą tylko pomarzyć :P

Tak prezentuje się mniej więcej fabuła. Prosto ale daje dobry start aby postawić naszych bohaterów naprzeciwko dzikiej przyrody, rdzennych i niespecjalnie gościnnych mieszkańców i różnorakich przygód. No właśnie, przez większość czasu mamy tak naprawdę do czynienia z kinem przygodowym. Przeplatanym wątkami survival horroru i erotyki. I o dziwo ta mieszanka wypada naprawdę dobrze.

Film nie nudzi ani przez moment, cały czas coś się dzieje, akcja goni akcję i to jest naprawdę mocny punkt tej produkcji. Są tu dzikie zwierzęta, naturalne przeszkody, rdzenne plemię, łowcy niewolników, przygoda od pierwszej do ostatniej minuty. Sceny gore nie są zbyt liczne ale za to są naprawdę dobrze zrobione, praktyczne efekty specjalne nawet dzisiaj robią wrażenie. W przygodzie towarzyszy nam niezła ścieżka dźwiękowa. Z jednej strony mamy typowe brazylijskie rytmy by za chwilę przedzierać się przez dżunglę w rytmach syntezatorów i o dziwo jest to spójne :D Świetne wrażenie robią też zdjęcia, film był kręcony w prawdziwej amazońskiej dżungli więc naprawdę jest na co popatrzeć. Aktorsko jest po prostu ok, aktorzy wypadają mniej lub bardziej przekonująco ale odbioru nie ułatwia kiepski angielski dubbing. Jako ciekawostkę można dodać, że Suzane Carvalho grająca córkę profesora Ibaneza zamiast kontynuować karierę aktorską została... znakomitym kierowcą wyścigowym! :O

Podsumowując powiem szczerze, że to jedno z moich największych pozytywnych zaskoczeń ostatnimi czasy. Długo zwlekałem z seansem bo film miał kiepskie opinie a tu taka niespodzianka. Oczywiście to nie jest kino dla każdego, to typowy włoski trash ze wszystkimi plusami i minusami. Dla mnie było to półtorej godziny dobrej zabawy i klimatycznego kina przygodowego.